Na dzisiejszą wycieczkę wybraliśmy się w Góry Sowie. Powędrowaliśmy z Walimia na Wielką Sowę. Szliśmy też kawałek bardzo przyjemną Lisią Trasą, dalej przez Sokolec i Rzeczkę i zatoczyliśmy sobie taką pętelkę do Walimia. W sumie trzasnęliśmy ponad 16 kilometrów. Planowo ten wypad miał jednak wyglądać zupełnie inaczej, no ale tak jakoś wyszło.
Wybierając się w góry zawsze mamy dokładnie opracowaną trasę i przynajmniej jedną alternatywę dla jej zmiany. Rozpatrujemy opcje dłuższe, krótsze i alternatywne. Wiadomo, wycieczka z kilkulatkiem może być nieprzewidywalna: czasem takie stworzenie zaiwania, że ciężko za nim nadążyć, a innym razem zatrzymuje się co 5 kroków, żeby podziwiać kwiatki, kamyki, wita się z każdym oznakowaniem szlaku i z nim rozmawia (tak Piotruś naprawdę rozmawia z oznakowaniami szlaków, przykładowa treść takiej rozmowy: „dzień dobry znaczku pajacku, jak się masz? A gdzie jest twój braciszek? A śpisz? To ja idę dalej, papa do zobaczenia”). Zawsze rozważamy różne opcje pogodowe, bierzemy za dużo jedzenia i ciuchy na przebranie. Blaru jest świetnym logistykiem, więc każda wycieczka jest dopracowana na ostatni guzik. Zdarzają się jednak takie historie, których nawet Blaru nie jest w stanie przewidzieć np... rajd samochodowy w Górach Sowich. No i taki rajd nas właśnie zaskoczył podczas tej wycieczki. Do zaplanowanej przez nas pierwotnie trasy po prostu nie było opcji dojazdu. Jednak żaden to dramat: szybkie spojrzenie na mapę i analiza sytuacji, no i wymyśliliśmy sobie taką wycieczkę.
Mapa wędrówki: Góry Sowie (Walim - Wielka Sowa - Kozie Siodło - Sokolec - Walim)
W Górach Sowich jest mnóstwo szlaków, a na samą Wielką Sowę jest kilka opcji wejścia. Kiedyś wybraliśmy się na wędrówkę od strony Rościszowa, co ciekawe wtedy też natknęliśmy się na rajd 😆.
Opis naszej trasy z Rościszowa na Wielką Sowę można znaleźć tutaj:
Żółty szlak z Walimia na Wielką Sowę
Spod parkingu wystartowaliśmy kierując się żółtymi znaczkami. Początkowo nasza trasa prowadziła lekko pod górę, ale z czasem zrobiło się coraz trudniej, a podejście było naprawdę strome.
Wybierając się na tę wędrówkę, liczyliśmy, że wejdziemy na Wielką Sowę z Przełęczy Walimskiej, czyli takim nieforsownym szlakiem i zjemy sobie drugie śniadanko już na szczycie. No, ale cóż plany się pozmieniały i nasza przerwa na jedzenie nie nastąpiła wcale tak szybko, jak to sobie zaplanowaliśmy. W domu niby coś tam jedliśmy, ale to takie jedzenie — niejedzenie, oj marzyła nam się gorąca kiełbacha z ogniska. Puszong to w ogóle dostał wścieklizny, bo tatuś go wyprzedził na trasie. Dramat egzystencjalny czterolatka w połączeniu z naszymi burczącymi brzuchami to wcale nie było dobre zestawienie na wycieczce. Chcąc uratować sytuację wrzuciliśmy Piotrusia na plecy do nosidełka i, mimo że lekko nie było, to pognaliśmy w kierunku Wielkiej Sowy.
Udało się — dotarliśmy na Wielką Sowę.
Od Rozdroża pod Lisimi Skałami poszliśmy niebieskim szlakiem.
Udało się — dotarliśmy na Wielką Sowę.
Na szczycie mieliśmy rozpalić sobie ognisko i upiec kiełbachę. No, ale że to wycieczka pod hasłem zmiany, to i z tą pieczoną kiełbasą nie do końca wyszło tak, jak miało wyjść. Miejsca na ognisko było sporo, ale nie mieliśmy go jak rozpalić, bo nie było drzewa żadnego w pobliżu. Tak naprawdę temat pewnie byłby do ogarnięcia, ale głód przyćmił nam mózg i oczy, bo po prostu nie chciało nam się szukać badyli. Wyciągnęliśmy więc nasze zimne kiełbachy, buły, ogórki i pomidorki i zaczęliśmy zajadać. Jakieś 15 minut później na szczycie Wielkiej Sowy paliło się już kilka ognisk 😏. Natomiast nie tylko my jedliśmy zimną kiełbasę, ale tylko my mieliśmy do tego zimne kraftowe piwko od naszych lubińskich piwowarów, czyli Teorię Mętności z Gwarka.
Gdy już rozpaliły się ogniska dorzuciliśmy, tam i naszą ostatnią, niezjedzoną na zimno kiełbasę.
Wieża widokowa na Wielkiej Sowie
Na szczycie Wielkiej Sowy znajduje się 25-metrowa betonowa wieża widokowa. Wstęp jest płatny: 3 zł bilet ulgowy, 6 zł normalny. Dużo, mało? - zależy jak na to popatrzeć. My nie wchodziliśmy, bo już kiedyś mieliśmy okazję pooglądać, jak to wygląda z góry.
Po długim odpoczynku, z pełnymi brzuchami, mogliśmy wędrować dalej. Puszong pełen energii pognał żółtym szlakiem w dół.
Gdy doszliśmy do Przełęczy Kozie Siodło, zmieniliśmy kolor szlaku na zielony i powędrowaliśmy Lisią Trasą.
Spory kawałek wędrowaliśmy przez las, ale widoczki też się pojawiły.
Asfaltowy powrót
Kolejny razy kolor szlaku zmieniliśmy w miejscowości Rzeczka — tym razem wybierając czarne oznakowanie. Czarnym szlakiem długo nie szliśmy. Puszong umęczył się tuptaniem i zasnął na Blarzych plecach. Stwierdziliśmy więc, że chcemy wrócić do auta możliwie najszybszą drogą i powędrowaliśmy szosą.Obiad w Oberży PRL
Oczywiście po wędrówce gdzieś musieliśmy zjeść jakąś obiadokolację. W Górach Sowich mamy swoje sprawdzone miejscówki jedzeniowe, ale w związku z tym nieszczęsnym rajdem obawialiśmy się, że może być problem z dojazdem. Stwierdziliśmy więc, że pojedziemy coś zjeść do Wałbrzycha, gdzie też mamy kilka ulubionych knajpek. Natomiast z racji tego, że w trakcie całej tej wycieczki ciągle towarzyszyły nam jakieś zmiany to i miejsce, w którym jedliśmy, wybraliśmy spontanicznie. Przejeżdżając przez Jedlinę, po prostu wpadł nam w oko szyld Oberży PRL. No i to się nazywa dobra zmiana 😏 (decyzji odnośnie jedzenia). Byliśmy naprawdę głodni, Blaru zamówił tradycyjnego schabowego na kapuście ze stertą zapiekanych ziemniorów i surówkami, ja schab wymieniłam na karkówkę, a Piotruś zajadał się kurczaczkami z frytkami i surówką. Do picia wzięliśmy sobie kwas chlebowy. Wszystko, co jedliśmy, było pyszne, a porcje tak ogromne, że niemożliwe jest ich zjedzenie.Miejsce z pomysłem i fajnym klimatem, po prostu genialne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz