października 03, 2020

października 03, 2020

Góry Sowie: wędrówka z Walimia na Wielką Sowę

Na dzisiejszą wycieczkę wybraliśmy się w Góry Sowie. Powędrowaliśmy z Walimia na Wielką Sowę. Szliśmy też kawałek bardzo przyjemną Lisią Trasą, dalej przez Sokolec i Rzeczkę i zatoczyliśmy sobie taką pętelkę do Walimia. W sumie trzasnęliśmy ponad 16 kilometrów. Planowo ten wypad miał jednak wyglądać zupełnie inaczej, no ale tak jakoś wyszło.


Góry Sowie: wędrówka z Walimia na Wielką Sowę
Wybierając się w góry zawsze mamy dokładnie opracowaną trasę i przynajmniej jedną alternatywę dla jej zmiany. Rozpatrujemy opcje dłuższe, krótsze i alternatywne. Wiadomo, wycieczka z kilkulatkiem może być nieprzewidywalna: czasem takie stworzenie zaiwania, że ciężko za nim nadążyć, a innym razem zatrzymuje się co 5 kroków, żeby podziwiać kwiatki, kamyki, wita się z każdym oznakowaniem szlaku i z nim rozmawia (tak Piotruś naprawdę rozmawia z oznakowaniami szlaków, przykładowa treść takiej rozmowy: „dzień dobry znaczku pajacku, jak się masz? A gdzie jest twój braciszek? A śpisz? To ja idę dalej, papa do zobaczenia”). Zawsze rozważamy różne opcje pogodowe, bierzemy za dużo jedzenia i ciuchy na przebranie. Blaru jest świetnym logistykiem, więc każda wycieczka jest dopracowana na ostatni guzik. Zdarzają się jednak takie historie, których nawet Blaru nie jest w stanie przewidzieć np... rajd samochodowy w Górach Sowich. No i taki rajd nas właśnie zaskoczył podczas tej wycieczki. Do zaplanowanej przez nas pierwotnie trasy po prostu nie było opcji dojazdu. Jednak żaden to dramat: szybkie spojrzenie na mapę i analiza sytuacji, no i wymyśliliśmy sobie taką wycieczkę.

Mapa wędrówki: Góry Sowie (Walim - Wielka Sowa - Kozie Siodło - Sokolec - Walim)

 

W Górach Sowich jest mnóstwo szlaków, a na samą Wielką Sowę jest kilka opcji wejścia. Kiedyś wybraliśmy się na wędrówkę od strony Rościszowa, co ciekawe wtedy też natknęliśmy się na rajd 😆. 
Opis naszej trasy z Rościszowa na Wielką Sowę można znaleźć tutaj:

Żółty szlak z Walimia na Wielką Sowę

Spod parkingu wystartowaliśmy kierując się żółtymi znaczkami. Początkowo nasza trasa prowadziła lekko pod górę, ale z czasem zrobiło się coraz trudniej, a podejście było naprawdę strome.

Żółty szlak z Walimia na Wielką Sowę
Wybierając się na tę wędrówkę, liczyliśmy, że wejdziemy na Wielką Sowę z Przełęczy Walimskiej, czyli takim nieforsownym szlakiem i zjemy sobie drugie śniadanko już na szczycie. No, ale cóż plany się pozmieniały i nasza przerwa na jedzenie nie nastąpiła wcale tak szybko, jak to sobie zaplanowaliśmy. W domu niby coś tam jedliśmy, ale to takie jedzenie — niejedzenie, oj marzyła nam się gorąca kiełbacha z ogniska. Puszong to w ogóle dostał wścieklizny, bo tatuś go wyprzedził na trasie. Dramat egzystencjalny czterolatka w połączeniu z naszymi burczącymi brzuchami to wcale nie było dobre zestawienie na wycieczce. Chcąc uratować sytuację wrzuciliśmy Piotrusia na plecy do nosidełka i, mimo że lekko nie było, to pognaliśmy w kierunku Wielkiej Sowy.
 
Żółty szlak z Walimia na Wielką Sowę

Żółty szlak z Walimia na Wielką Sowę

Wielka Sowa i kiełbasa z (nie) ogniska

Udało się — dotarliśmy na Wielką Sowę.

Wielka Sowa


Na szczycie mieliśmy rozpalić sobie ognisko i upiec kiełbachę. No, ale że to wycieczka pod hasłem zmiany, to i z tą pieczoną kiełbasą nie do końca wyszło tak, jak miało wyjść. Miejsca na ognisko było sporo, ale nie mieliśmy go jak rozpalić, bo nie było drzewa żadnego w pobliżu.  Tak naprawdę temat pewnie byłby do ogarnięcia, ale głód przyćmił nam mózg i oczy, bo po prostu nie chciało nam się szukać badyli. Wyciągnęliśmy więc nasze zimne kiełbachy, buły, ogórki i pomidorki i zaczęliśmy zajadać. Jakieś 15 minut później na szczycie Wielkiej Sowy paliło się już kilka ognisk 😏. Natomiast nie tylko my jedliśmy zimną kiełbasę, ale tylko my mieliśmy do tego zimne kraftowe piwko od naszych lubińskich piwowarów, czyli Teorię Mętności z Gwarka. 

Wielka Sowa

Gdy już rozpaliły się ogniska dorzuciliśmy, tam i naszą ostatnią, niezjedzoną na zimno kiełbasę.
 
ognisko na Wielkiej Sowie

Wieża widokowa na Wielkiej Sowie

Na szczycie Wielkiej Sowy znajduje się 25-metrowa betonowa wieża widokowa. Wstęp jest płatny: 3 zł bilet ulgowy, 6 zł normalny. Dużo, mało? - zależy jak na to popatrzeć. My nie wchodziliśmy, bo już kiedyś mieliśmy okazję pooglądać, jak to wygląda z góry.

Wielka Sowa
Wieża widokowa na Wielkiej Sowie
Wieża widokowa na Wielkiej Sowie
Po długim odpoczynku, z pełnymi brzuchami, mogliśmy wędrować dalej. Puszong pełen energii pognał żółtym szlakiem w dół. 

żółty Szlak na Wielką Sowę

Muchomor

Muchomor

Wędrówka lisim tropem

Gdy doszliśmy do Przełęczy Kozie Siodło, zmieniliśmy kolor szlaku na zielony i powędrowaliśmy Lisią Trasą. 

Lisia Trasa Góry Sowie

Spory kawałek wędrowaliśmy przez las, ale widoczki też się pojawiły.

Góry Sowie

Góry Sowie

Góry Sowie

Góry Sowie
Góry Sowie

Od Rozdroża pod Lisimi Skałami poszliśmy niebieskim szlakiem.

Rozdroże pod Lisimi Skałami

Góry Sowie

Góry Sowie

Asfaltowy powrót

Kolejny razy kolor szlaku zmieniliśmy w miejscowości Rzeczka — tym razem wybierając czarne oznakowanie. Czarnym szlakiem długo nie szliśmy. Puszong umęczył się tuptaniem i zasnął na Blarzych plecach. Stwierdziliśmy więc, że chcemy wrócić do auta możliwie najszybszą drogą i powędrowaliśmy szosą.

Obiad w Oberży PRL

Oczywiście po wędrówce gdzieś musieliśmy zjeść jakąś obiadokolację. W Górach Sowich mamy swoje sprawdzone miejscówki jedzeniowe, ale w związku z tym nieszczęsnym rajdem obawialiśmy się, że może być problem z dojazdem. Stwierdziliśmy więc, że pojedziemy coś zjeść do Wałbrzycha, gdzie też mamy kilka ulubionych knajpek. Natomiast z racji tego, że w trakcie całej tej wycieczki ciągle towarzyszyły nam jakieś zmiany to i miejsce, w którym jedliśmy, wybraliśmy spontanicznie. Przejeżdżając przez Jedlinę, po prostu wpadł nam w oko szyld Oberży PRL. No i to się nazywa dobra zmiana 😏 (decyzji odnośnie jedzenia). Byliśmy naprawdę głodni, Blaru zamówił tradycyjnego schabowego na kapuście ze stertą zapiekanych ziemniorów i surówkami, ja schab wymieniłam na karkówkę, a Piotruś zajadał się kurczaczkami z frytkami i surówką. Do picia wzięliśmy sobie kwas chlebowy. Wszystko, co jedliśmy, było pyszne, a porcje tak ogromne, że niemożliwe jest ich zjedzenie.

Obiad w Oberży PRL Jedlina

Miejsce z pomysłem i fajnym klimatem, po prostu genialne.

Podsumowując...

Mimo tych wszystkich zmian w trakcie to była fajna wycieczka. Oczywiście, że wędrując z kilkulatkiem lepiej, żeby trasa przebiegała zgodnie z planem, ale z drugiej strony spontan fajna rzecz — ważne żeby z mapą w ręku i Blarem przy boku. No właśnie w dobrym towarzystwie to nawet zimna kiełbasa nie z ogniska smakuje dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Puszongowo , Blogger