Podczas tej wycieczki zrobiliśmy też coś, czego w górach wspólnie nie robiliśmy jeszcze nigdy: zabraliśmy ze sobą kuchenkę turystyczną, na której podgrzaliśmy sobie gulasz. Do tego ogóreczki, gorąca herbata i ... żelki w kształcie robaków — polecamy dzieciom 😏.
Auto zostawiliśmy na parkingu w Strużnicy, w samym środku miejscowości, tuż przy wejściu na szlak.
Mapa z trasą naszej wędrówki
Zimno, mgliście i skandalicznie wcześnie - jest pięknie
Na samym starcie naszej wędrówki, niespodziewanie okazało się, że jesteśmy o całą godzinę do przodu. Z racji, że nie bardzo oglądamy w telewizorni programy informacyjne (no czasem się zdarza, gdy w ramach rozrywki zamarzy nam się podróż do innego wymiaru) to nie wiedzieliśmy, że nastąpiła zmiana czasu. W ten sposób, zamiast zgodnie z planem rozpoczynać wędrówkę o godzinie 8.00, na starcie byliśmy już o 7.00. Brrrr, ale zimno było!!! Opatuliliśmy się, w co się dało i w podskokach ruszyliśmy na szlak. Początkowo wędrowaliśmy po czarnych znaczkach.Wędrówka przez jesienny las
Gdy weszliśmy w las, zrobiło się stromiej, ale przynajmniej mogliśmy się trochę rozgrzać, a piękne widoczki wcale się nie skończyły.
Wędrując tak sobie przez las, mijaliśmy kilka skałek o fantazyjnych kształtach i oryginalnych nazwach np. Jajo, Szafa, Diabelski Zbór, Joker.
Im dłużej szliśmy, tym stromiej się robiło, ale poruszaliśmy się dość dynamicznie. Puszong zarządził wyścigi, więc zamieniliśmy się w Zygzaka McQueena i Cruz Ramirez i popędziliśmy pod górę.
Wędrując tak sobie przez las, mijaliśmy kilka skałek o fantazyjnych kształtach i oryginalnych nazwach np. Jajo, Szafa, Diabelski Zbór, Joker.
Widoczki...
Naprawdę warto było się trochę zmęczyć, bo takie cudowne okoliczności przyrody towarzyszyły nam wokół:
Z kuchenką na szlaku
Naoglądaliśmy się tych wszystkich widoczków, aż nam brzuchy zgłodniały. Trzeba było więc znaleźć jakąś fajną miejscówkę na dłuższą przerwę. No i znaleźliśmy wśród skałek .... nawet stół kuchenny. Wyciągnęliśmy smakowite zawartości naszych plecaków, dzieci rzuciły się na żelki w kształcie robaków, a my odpaliliśmy kuchenkę. Chyba nie muszę tłumaczyć, że zwykły gulasz w takich okolicznościach smakuje jak danie przygotowane przez najlepszego kucharza, w najbardziej prestiżowej restauracji?
Gdy zjedliśmy, to co przewidziane było do zjedzenia (czyli zdecydowanie za dużo w porównaniu do pojemności naszych żołądków) ruszyliśmy dalej. Naszym najbliższym celem wędrówki była Lwia Góra 718 m n.p.m. Na jej szczycie znajduje się punkt widokowy oraz grupa skałek o ciekawych kształtach, czyli Starościeńskie Skały. Na zboczach góry natknąć się zaś można między innymi na: Ryjówkę, Dziób, Konia, Regał, Bibliotekę, Żółwia, Ślimaka i Wielbłąda — czyli kolejne niezwykłe skalne twory.
Lwia góra
Gdy zjedliśmy, to co przewidziane było do zjedzenia (czyli zdecydowanie za dużo w porównaniu do pojemności naszych żołądków) ruszyliśmy dalej. Naszym najbliższym celem wędrówki była Lwia Góra 718 m n.p.m. Na jej szczycie znajduje się punkt widokowy oraz grupa skałek o ciekawych kształtach, czyli Starościeńskie Skały. Na zboczach góry natknąć się zaś można między innymi na: Ryjówkę, Dziób, Konia, Regał, Bibliotekę, Żółwia, Ślimaka i Wielbłąda — czyli kolejne niezwykłe skalne twory.Piec i Skalny Most, czyli kolejne skałki w Rudawach
Po zejściu z Lwiej Góry kontynuowaliśmy wędrówkę niebieskim szlakiem. Po drodze minęliśmy dwie ciekawe formacje skalne: Piec 570 m n.p.m. i Skalny Most 660 m n.p.m. Obie na skałki są udostępnione dla wspinaczy.
Na szczycie Pieca znajduje się całkiem ładny punkt widokowy i ławeczka.
Kolejne skałki, które napotkaliśmy na trasie naszej wędrówki to wspomniany wyżej Skalny Most. Jest to jedna z najbardziej charakterystycznych i imponujących formacji skalnych w całych Rudawach Janowickich.
Na szczycie Pieca znajduje się całkiem ładny punkt widokowy i ławeczka.
Wędrujemy, wędrujemy...
Dalej wędrowaliśmy dosłownie kawałeczek niebieskim szlakiem, a na rozdrożu skręciliśmy w żółty. Szliśmy sobie wzdłuż potoku Janówki.
Zamek Bolczów to średniowieczna budowla, która została wzniesiona około 1375 roku z inicjatywy rycerza Clericusa Bolz. Do budowy zamku, jako fragmentów ścian, wykorzystano naturalnie występujące w przyrodzie granitowe skały. Obecnie, ta całkiem spora warownia to ruiny wkomponowane w piękny, bukowy las, a kompozycja ta z całą pewnością ma swój klimat.
Piotruś prawie całą tę trasę przeszedł na własnych nogach i byliśmy z niego bardzo dumni. Do nosidełka musieliśmy go wrzucić dopiero gdzieś w okolicach żółtego szlaku, kiedy ścieżka zmieniła się w ... rzeczkę 😉. Cała ta wędrówka zajęła nam jakieś 10 godzin, ale my robiliśmy naprawdę dużo przerw, więc z całą pewnością taką trasę można zrobić w połowę krótszym czasie.
Gdy dochodziliśmy do auta, zaczęło się robić już szarawo, a na niebie widać było księżyc.
Kolejnym celem naszej wędrówki był zamek Bolczów. Aby tam dotrzeć, na najbliższym rozwidleniu szlaków wybraliśmy niebieski kolor, a na następnie czarny (wszystko oczywiście zaznaczone zostało na mapce 😏). Szło się całkiem przyjemnie, cały czas w otoczeniu jesiennych barw.
Zamek Bolczów
No i dotarliśmy do zamku:
Zamek Bolczów — legenda
Jak każdy „szanujący się zamek” również warownia Bolczów ma swoje legendy. Jedna z nich związana jest z powstaniem zamku. Dawno, dawno temu pod Miedzianą Górą (w Miedziance) żył sobie pasterz Jano. Wypasał swoje owieczki, wiódł proste i spokojne życie. Wszystko się jednak zmieniło, gdy w okolicy zaczęli się pojawiać niemieccy gwarkowie, czyli górnicy zainteresowani wydobywaniem złóż miedzi. Jano szybko wdał się z nimi w konflikt. Delikatnie rzecz ujmując, nie był zadowolony, że osadnicy przywłaszczają sobie łąki na, których do tej pory wypasał swoje owce. A jeszcze bardziej nie pasowało mu to, że to Niemcy bogacą się na polskich ziemiach. No i zaczęły się awantury, a Jano okazał się nie być pokornym i słabym pastuszkiem. Tak się zdarzyło, że podczas jednej z takich awantur polała się krew i spokojny do tej pory Jano gołymi rękami utukł trzech gwarków. Oczywiście został za to wtrącony do więzienia (a raczej lochu?), ale długo tam nie posiedział, bo uciekł. Słuch po pasterzu zaginął, ale w pobliżu Miedzianki, w niewyjaśnionych okolicznościach zaczęli ginąć Niemcy. Nikt nie był w stanie ustalić, kto tych morderstw dokonuje, ale oprawca na miejscu zbrodni zawsze pozostawiał charakterystyczne strzały do kuszy zakończone srebrnymi grotami. I tak od jednego do drugiego morderstwa toczyło się życie w okolicach Miedzianej Góry. Przełomem w wyjaśnieniu tych wydarzeń okazał się turniej rycerski zorganizowany przez księcia Świdnickiego Bolka. Pojawił się tam wtedy nieznany nikomu brodaty rycerz i poprosił o możliwość wzięcia udziału w rozgrywkach. Przedstawił się jako Jan zamieszkujący okoliczne ziemie. Księcia zaintrygował ów tajemniczy rycerz i zgodził się na jego udział w zawodach. Okazało się, że żaden z uczestników nie był w stanie dorównać umiejętnościom strzeleckim Jana. Najpierw perfekcyjnie utrafił w mechanicznego kurka, a chwilę później, wypuszczone przez niego srebrne strzały trafiły w siedzącego na dachu gołębia i ... we wróbla! Bolko docenił talent Jana, ale domyślił się, kim był ów zdolny łucznik. Mimo wszystko postanowił darować wszystkie przewinienia pasterzowi spod Miedzianej Góry, mało tego pasował go na rycerza i zezwolił na wybudowanie zamku. Jano w swym rycerskim herbie umieścił trzy srebrne groty jako symbol przemiany jego życia. Wybudował również warownię, którą nazwał Bolczów, oczywiście na cześć księcia. Od tej pory rycerz miał za zadanie czuwać nad porządkiem i bezpieczeństwem okolicznych ziem oraz strzec szlaków handlowych. W pobliżu zamku powstała wieś, którą nazwano Janowice Wielkie na cześć nowego, dobrego pana.Po tym krótkim spotkaniu z legendą i historią ruszyliśmy dalej zielonym szlakiem przez jesienny las.
Gdy dochodziliśmy do auta, zaczęło się robić już szarawo, a na niebie widać było księżyc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz