Mapa z trasą wędrówki
Dziki Wodospad w Karpaczu — Schronisko PTTK Strzecha Akademicka — Schronisko Górskie „Dom Śląski” — Śnieżka — Rozdroże koło Spalonej Strażnicy — Słonecznik — Pielgrzymy — Polana Kotki — Dziki Wodospad w Karpaczu
Nocleg w Karpaczu
Nocowaliśmy na kwaterze Noc w Górach, było prosto, czysto i schludnie. Nie było żadnych luksusów, bo to i nie hotel Gołębiewski 😉. Zależało nam raczej na budżetowym noclegu, więc jak najbardziej byliśmy zadowoleni.
Pobudka i ruszamy w drogę
Nocleg w Karpaczu miał ten plus, że teoretycznie nie musieliśmy się tak wcześnie zrywać z łóżek, żeby o jakiejś sensownej godzinie rozpocząć wycieczkę. A co zrobiliśmy my? Wstaliśmy na tyle wcześnie, że już kilka minut po szóstej byliśmy na szlaku 😏. Kiedy podjeżdżaliśmy z naszej kwatery na parking niedaleko Dzikiego Wodospadu, było jeszcze ciemno, słońce dopiero wschodziło.
Na parkingu przy ulicy Olimpijskiej stoczyliśmy nierówną (chociaż ostatecznie wygraną) walkę z parkomatem i ruszyliśmy w kierunku wodospadu.
Dziki Wodospad
Dziki Wodospad powstał w wyniku wybudowania zapory, która miała okiełznać rzekę Łomnicę. Rzeka, choć jest niewielka, to w czasie roztopów i ulewnych deszczy potrafiła „nieźle narozrabiać” w Karpaczu i okolicy. Powodzie spowodowały na tyle poważne szkody, że w latach 1910-1915 wybudowano tamę przeciwpowodziową nad Karpaczem, później nazwaną „Dzikim Wodospadem”.Ładnie to wygląda, popatrzeliśmy, popodziwialiśmy 😊.
Żółty szlak na Strzechę Akademicką
Dalej żwawo wkroczyliśmy na teren Karkonoskiego Parku Narodowego. Ruszyliśmy żółtym szlakiem w kierunku schroniska Strzecha Akademicka.
Był to dość długi odcinek przez las z szeroką drogą. Nie było bardzo stromych podejść, ale jednak cały czas wspinaliśmy się pod górę. Gdy weszliśmy wyżej, zaczęły się pokazywać widoczki.
Chwilę po ósmej dotarliśmy na Halę Złotówka, skąd do schroniska był już rzut beretem. To był idealny moment na drugie śniadanko.
Schronisko PTTK Strzecha Akademicka
Strzecha Akademicka to jedno z największych i najstarszych schronisk w polskich Karkonoszach. Już w XVII w. w miejscu współczesnego budynku stała sobie buda służąca za schronienie pasterzom i wędrowcom. W 1896 roku wybudowano tu pierwsze schronisko turystyczne, które niedługo potem spłonęło. Obecny budynek powstał w 1907 roku i od tego czasu był wielokrotnie przerabiany i remontowany. Używana do dziś nazwa „Strzecha Akademicka” nawiązuje do tego, że w pierwszych latach po II wojnie światowej, obiekt był własnością studentów wyższych uczelni krakowskich.Okoliczności przyrody wokół schroniska prezentują się pięknie i na pewno przyjemnie byłoby rozsiąść się na ławach z kawałkiem kanapki i herbatą, ale niestety wiało. Uciekliśmy więc do środka.
*ta koszulka to z biegu Dinusia organizowanego we wrześniu w naszym Zoo Lubin (Dawny Park Wrocławski). Puszong zakwalifikował się do finałowego biegu chłopców 7-9 lat i dał z siebie wszystko. Co to były za emocje, ile walki, a ile płaczu z powodu niewygranej 😉.
Widoczki, widoczki 😍
Odsapnęliśmy trochę w schronisku i ruszyliśmy w dalszą drogę, nadal szliśmy żółtym szlakiem.
Co ja mam tu pisać? - dookoła było po prostu pięknie 😍.
Za nami Strzecha Akademicka, a przed nami niesamowita ekspozycja. Zdjęcia tego nie oddają.
Warto było wstać wcześnie, bo szlak cały czas nie był zatłoczony.
Czarny szlak na Kopę
Gdy żółty szlak nam się skończył, weszliśmy na czarny prowadzący na Kopę, a dalej na Śnieżkę.
Znów zaczęły nam się pokazywać widoczki 😍.
W oddali już było widać królewnę Śnieżkę.
Przystanek Dom Śląski
Dom Śląski to kolejne schronisko na naszej trasie. Położone jest na wysokości 1400 m n.p.m., u podnóża samiutkiej Śnieżki. Szczerze, to nie lubię tego schroniska. Dlaczego? Tłumy ludzi, komercyjnie i bramki do kibelka. Dla mnie to miejsce bez klimatu, chociaż położone przepięknie.No, ale, tak czy siak, zatrzymaliśmy się tam na chwilę nabrać sił przed wspinaczką.
Gdy odpoczęliśmy chwilę, a w Domu Śląskim zaczęło się robić coraz bardziej tłoczno, zgodnie stwierdziliśmy, że czas ruszać w dalszą drogę.
Kierunek Śnieżka
No i ruszyliśmy na królową 😉. Śnieżka mierzy 1603 m n.p.m i jest to najwyższy szczyt Karkonoszy, a także najwyższy szczyt Sudetów oraz Czech. Jest to też jedno z najpopularniejszych miejsc na Dolnym Śląsku, nawet jak ktoś w ogóle po górach nie chodzi to na Śnieżce przecież „wstyd nie być 😉”. Wchodzą więc ludzie w trampkach i klapkach, ciągną za sobą kilkulatki trzęsące się z zimna, ubrane w letnie bluzeczki. No cóż, co kto woli 😉. Zarówno ja, jak i Blaru do Śnieżki musieliśmy trochę dojrzeć. To było moje pierwsze wejście na Śnieżkę (mam 34 lata 😉), a troszkę kilometrów po górach już zrobiłam. Co ciekawe, Blaru był dokładnie w tym samym wieku co ja, gdy pierwszy raz wchodził na najwyższy szczyt Karkonoszy.Na pewno planując wycieczkę na Śnieżkę, warto wyjść wcześnie na szlak, warto wybrać się tam też poza weekendem. Wcześniej niż wstaliśmy, nie dało się wstać 😉: po pierwsze byłoby to barbarzyństwo, a po drugie łażenie po Karkonoszach przed świtem to nie jest dobry pomysł. Gdy więc wspinaliśmy się z mozołem pod górę, towarzyszyło nam sporo ludzi.
Trochę fotek z naszej wspinaczki:
Postaliśmy, popodziwialiśmy, aż szkoda było schodzić ze szczytu. Wrócę (wrócimy) na Śnieżkę pewnie nie raz. A tymczasem zbiegamy w dół, a widoczki się nie kończą 😍.
Kierunek Słonecznik przez Dom Śląski i Rozdroże koło Spalonej Strażnicy
Po zejściu ze Śnieżki zatrzymaliśmy się jeszcze „na chwilę” w Domu Śląskim. To miała być chwila, a rzeczywistość pokazała, że kolejka do kibelka to pół godziny wycięte z życiorysu.
Po załatwieniu niezbędnych potrzeb fizjologicznych 😉 w końcu ruszamy dalej. Pa, pa Śnieżko 😉.
Sporo turystów, jako drogę powrotna ze Śnieżki wybierała szlak w kierunku wyciągu. My jednak mieliśmy inny plan na tę wycieczkę. Zdecydowaliśmy, że pójdziemy przez Rozdroże koło Spalonej Strażnicy w kierunku Słonecznika. Na trasie zrobiło się więc ciut luźniej (co nie znaczy, że pusto 😉).
Tam, gdzieś w oddali widać kolejny cel naszej wędrówki, czyli skały Pielgrzymy.
A tymczasem przed nami Słonecznik:
Słonecznik
Słonecznik to granitowa skałka, spękana w kilku miejscach i tworząca charakterystyczne filary. Profil północnego filara przypomina ponurą zakapturzoną postać. Dawniej wierzono, że to diabeł strzegący Wielkiego Stawu. Z kolei inna legenda mówi o tym, że ten diabeł to wcale nie pilnował Wielkiego Stawu, a wręcz przeciwnie, chciał go zasypać kamieniami. Bies niedobry nosił głazy przez całą noc i zrzucał na dno stawu. Tak się zawziął w tej swojej robocie, że nawet nie spostrzegł, jak słońce wzeszło i zaczęły bić kościelne dzwony. Wiadomo, siły nieczyste i jasność poranka nie przepadają za sobą 😉, więc diabeł skamieniał. Dlatego dawniej nazywano skałę Diabelskim Kamieniem. Czesi natomiast określają Słonecznik jako Południowy Kamień. Dla mieszkańców pobliskich miejscowości pełnił on funkcję zegara słonecznego, wskazując godzinę dwunastą. Polska nazwa Słonecznik ma dokładnie taką samą genezę jak czeska.
Na zachód od skałki rozpościera się przepiękna panorama Karkonoszy i Gór Izerskich, na północy widać Kotlinę Jeleniogórską i Góry Kaczawskie, a na wschodzie Śnieżkę i Rudawy Janowickie. Niestety, na Słoneczniku było mnóstwo ludzi, nie zatrzymywaliśmy się więc tam na zbyt długo.
Żółty szlak na Pielgrzymy
Dalej schodziliśmy do kolejnej atrakcji dnia, poszliśmy spotkać się z Pielgrzymami. Żółty szlak, którym wędrowaliśmy, był cudny 😍.
Pielgrzymy
Pielgrzymy to grupa ciekawych skałek zbudowanych z granitu karkonoskiego, ich wysokość dochodzi do 25 metrów.A skąd wzięła się nazwa Pielgrzymy? Podobno skały przypominają swoim kształtem sylwetki pielgrzymów w długich habitach. Hmmm, nie zauważyłam podobieństwa, ale ja noszę okulary, więc słabo widzę 😉. A może wyobraźni mi brakuje po prostu? 😉.
Dalej żółty szlak i Kotki
Wędrówkę kontynuowaliśmy żółtym szlakiem. Szło się całkiem przyjemnie, ale trochę już mieliśmy w nogach. Puszong, choć wyglądał na umęczonego, trzymał się dzielnie.
Idąc żółtym szlakiem, przechodziliśmy przez niezwykle urokliwą polankę, czyli przez Polanę Kotki. Jak tam pięknie 😍.
Powrót do Karpacza
Jeszcze kawałek szliśmy po żółtych znaczkach, aż do rozwidlenia szlaków, na którym wybraliśmy zielony kolor. Dalej wędrowaliśmy więc Drogą Bronka Czecha, nazwaną tak na cześć znanego narciarza, taternika i ratownika górskiego. Trasa prowadziła nas wzdłuż rzeki Pląsawy, przez las aż do samego Karpacza.
W Karpaczu obiad zjedliśmy w Gospodzie pod Brzozami, takiej malutkiej restauracyjce z przepysznym domowym jedzeniem. Bardzo polecamy barszcz z kołdunami. Nawet Blaru, barszczowy specjalista stwierdził, że sam by takiego dobrego nie zrobił.
No i skończyło nam się wędrowanie na dziś. To była dość wymagająca trasa, więc gdy wróciliśmy na naszą kwaterę, wzięliśmy prysznic i zdobywczym krokiem ruszyliśmy do łóżka. W planach mieliśmy jeszcze oglądanie meczu siatkówki, ale zanim cokolwiek się zaczęło ja i Puszong chrapaliśmy już wtuleni w siebie 😉.
Az zazdroszczę Wam takiej wyprawy! Bardzo lubie piesze wycieczki w gory, bardzo mnie to relaksuje i pomaga zapomnieć o codziennych problemach. Spacerując wśród takiej przyrody człowiek zatraca sie w czasie :)
OdpowiedzUsuńTak, las i góry to lekarstwo na wszystko 😊
Usuń