Czerwony szlak wokół Lubina
Niebieski Szlak Polskiej Miedzi
Czarny szlak Lubin - Szklary Górne
Na dzisiejszą wycieczkę wybraliśmy się z Blarem z Koźlic przez Rynarcice do Żelaznego Mostu.Podobną trasę robiliśmy już kiedyś z dziećmi:
Po powrocie do domu doczytaliśmy w internetach, że białe sarny i jelenie występują w Polsce, również w dolnośląskich lasach, jednak spotkanie takiego okazu na wolności jest prawie niemożliwe — czyli jednym słowem mięliśmy szczęście. Niestety, barwa tych zwierząt, mimo że wzbudza podziw, to w rzeczywistości mocno utrudnia im życie i jest oznaką chorób i braku melaniny w organizmie.
Dalej dłuższy czas szliśmy przez las. Znaleźliśmy nawet specjalny tron — Tron Duszka Wędrownego, który powstał chyba z myślą o nas i innych takich „duszkach” snujących się po tych lasach. Ludzi naprawdę próżno tam szukać — podczas całej wędrówki nie spotkaliśmy nikogo.
Tym razem Wicia wyemigrowała do Głogowa, a Puszonga przygarnęła babcia i dziadek, więc zrobiliśmy sobie romantyczną, walentynkową przechadzkę po lesie 😏. Tak na zachętę, już teraz napiszę, że podczas tej wędrówki zobaczyliśmy z Blarem coś (a może kogoś 😏), czego nie mieliśmy okazji zaobserwować jeszcze nigdy w życiu. Co to takiego? - o tym trochę później, ale naprawdę przecieraliśmy oczy ze zdumienia.
Po „zejściu” z Grzybowej Góry z powrotem ruszyliśmy na nasz czerwono niebieski szlak w kierunku Rynarcic.
Mapa z trasą naszej wycieczki
Pobudkę, jak na niedziele zrobiliśmy sobie dość wcześnie, bo o 07:02 ze stacji Lubin Główny ruszał nasz pociąg do Koźlic. Przejażdżka do punktu startowego naszej wędrówki trwała dosłownie kilka minut. Od stacji w Koźlicach musieliśmy dojść jeszcze kawałek na nasz czerwono niebieski szlak. Było trochę chłodno, więc ruszyliśmy dynamicznie. Ledwo oddaliliśmy się od wioski, nawet nie doszliśmy dobrze do ściany lasu, a śmignęła przed nami grupka kilku sarenek. Oczywiście zdjęcia nie zdążyliśmy zrobić 😏.
Grzybowa Góra (217 m n.p.m)
W którymś momencie odbiliśmy z niebieskiego szlaku na czarny (co widać na mapce), bo chcieliśmy „wspiąć się” na najwyższy punkt powiatu lubińskiego, czyli Grzybową Górę (217 m n.p.m). Właściwie to gdyby nie bardzo ładne oznaczenie punktu, w którym znajduje się ów wzniesienie, to pewnie nawet nie zauważylibyśmy, że wchodzimy na jakiś szczyt, ba nie zauważylibyśmy, że w ogóle jest tam jakiś szczyt.Po „zejściu” z Grzybowej Góry z powrotem ruszyliśmy na nasz czerwono niebieski szlak w kierunku Rynarcic.
Wędrowaliśmy tak sobie i wędrowaliśmy, aż tu nagle ... zobaczyliśmy białą sarnę! Początkowo nie mogliśmy uwierzyć w to, co widzimy. Jednak ani nie wypiliśmy na tyle, żeby mieć zwidy, ani jakoś nie mogliśmy zaklasyfikować tej białej damy jako: konia, zmutowanej kozy czy gatunku zdeformowanego barana 😉. Zdjęcia oczywiście nie zdążyliśmy zrobić, ale albinoskę spotkaliśmy na takiej rozległej polanie.
Po powrocie do domu doczytaliśmy w internetach, że białe sarny i jelenie występują w Polsce, również w dolnośląskich lasach, jednak spotkanie takiego okazu na wolności jest prawie niemożliwe — czyli jednym słowem mięliśmy szczęście. Niestety, barwa tych zwierząt, mimo że wzbudza podziw, to w rzeczywistości mocno utrudnia im życie i jest oznaką chorób i braku melaniny w organizmie.
Wędrujemy, wędrujemy...
Dalej energicznie maszerowaliśmy przez las i nadal na trasie nie spotkaliśmy nikogo z gatunku Homo Sapiens. Cisza, spokój, las, przyroda i my — czy to w sumie nie jest romantyczne? 😏
Przerwa
Intensywny marsz ma to do siebie, że człowiek szybko robi się głodny. Wypatrzyliśmy więc miejsce na odpoczynek i jedzonko gdzieś między Rynarcicami a Żelaznym Mostem. Gdy rozłożyliśmy się z całym naszym ekwipunkiem, Blaru zabrał się za gotowanie najpyszniejszej na świecie fasolki po bretońsku.
Góra Ostrzyca 223 m n p.m i wieża (nie) widokowa
Przerwę zrobiliśmy sobie naprawdę długą, bo przez to obżarstwo nie chciało nam się nigdzie ruszać. Jednak czekała na nas jeszcze jedna góra — Ostrzyca 223 m n. p.m., na której to szczycie znajduje się całkiem spora, betonowa wieża widokowa. Podejrzewaliśmy, że mogą z niej być fajne widoczki, ale ... niestety była zamknięta na cztery spusty. Długo zastanawialiśmy się, dlaczego i w sumie nie znamy odpowiedzi. Do głowy przyszło nam, że może wieża na Ostrzycy stała się atrakcją dla miłośników mocno zakrapianych imprez plenerowych, którzy niekoniecznie zostawiali po sobie porządek. Być może, żeby wdrapać się na wieże wystarczyłoby zgłosić się po kluczyk do lubińskiego PTTK? Jednak jak jest na prawdę? - nie mamy pojęcia.Zamiast ludzi znaleźliśmy za to odrobinę wiosny tej zimy 😉.
Powrót do Lubina zaplanowaliśmy sobie pociągiem o 15:13 z Rynarcic. Do odjazdu mieliśmy jednak sporo czasu, więc wyłożyliśmy się na „zielonej trawce”, na polance. Wyciągnęliśmy z plecaka czekoladę i ugotowaliśmy sobie kawy z kawiarki.
Mmm jaki zapach ...
Liczyliśmy, że może jakaś sarna się skusi i tym razem uda się jej strzelić fotkę 😉.
Mmm jaki zapach ...
Liczyliśmy, że może jakaś sarna się skusi i tym razem uda się jej strzelić fotkę 😉.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz