Sokołowsko
Naszą wędrówkę rozpoczęliśmy w niewielkiej, ale jakże klimatycznej miejscowości — Sokołowsko. Zaparkowaliśmy auto i opatuleni w kaptury powędrowaliśmy na szlak.W tym miejscu koniecznie muszę napisać, chociaż parę zdań na temat Sokołowska. Otóż niegdyś prężnie działało tam przeciwgruźlicze sanatorium dr. Brehmera. To właśnie na wzór tego ośrodka powstało rozsławione przez powieść „Czarodziejska Góra”, autorstwa Tomasza Manna, sanatorium w szwajcarskim Davos. Obecnie w Sokołowsku żadnego ośrodka dla gruźlików nie ma, a budynek (który swego czasu spłonął) jest adaptowany na Międzynarodowe Laboratorium Kultury wraz z Archiwum Twórczości Krzysztofa Kieślowskiego. No właśnie, słynny reżyser był bardzo związany z Sokołowskiem, a w tej niewielkiej miejscowości odbywają się różne imprezy kulturalne, jak chociażby Festiwal Filmowy Hommage à Kieślowski. Więcej na temat ciekawych wydarzeń w Sokołowsku można przeczytać tutaj.
Mapka z trasą naszej wycieczki
Początkowo nasza wędrówka nie była jakoś specjalnie wymagająca. Rozmawiając o przygodach suchotników z sanatorium, wędrowaliśmy sobie niespiesznie żółto zielonym szlakiem. Po drodze spotkaliśmy nawet ducha jednego z byłych kuracjuszy (to figura trzymająca w reku latarnię — w nocy musi robić niesamowite wrażenie).
Później minęliśmy jakiś stawek i całkiem fajną wiatę na odpoczynek i ognisko.
Ale tuż za tą żółtą strzałką w lewo zaczął się hardcore.
Jeśli chodzi o historię powstania tego zamku, to tak naprawdę nie ma pewności ani co do dokładnego czasu jego wybudowania, ani co do tego, kto był fundatorem tegoż obiektu. Pierwsze wzmianki dotyczące zamku pojawiają się w okolicy roku 1350 i wiążą się z osobą księcia świdnicko-jaworskiego Bolka I. Istnieją też teorie, że zamek wybudowali Czesi na wzór pobliskiego zamku Rogowiec. Trochę tych niewiadomych dotyczących zamku i jego historii się pojawiło, dlatego więc zaczęły się tworzyć na ten temat różne legendy. Jedna z nich mówi o tym, że zamek postanowił wznieść pewien rycerz, któremu nie w smak było to, że jakiś tam Rogowiec ma potężną warownię z wielką wieżą. Postanowił, że znajdzie miejsce, w którym wybuduje swój własny zamek i będzie on górował nad tym w Rogowcu. Człowiek ten miał dość porywczy charakter i nie znosił słowa sprzeciwu, a każda przegrana była dla niego niesamowitą ujmą na honorze. Chcąc pokazać, że to jego warownia będzie najpotężniejsza w okolicy, zapędził do roboty okolicznych chłopów, a ci znosili na stromą górę sterty kamieni i budowali wieżę. Rycerz obserwował postępy budowy, ale jego wieża wciąż była zbyt niska, bo ciągle nie było z niej widać zamku Rogowiec. Dla rycerza była to totalna życiowa porażka, facet przeżył z tego powodu załamanie nerwowe i ... skoczył ze szczytu swej niewystarczająco wysokiej wieży. Wieża okazała się natomiast wystarczająco wysoka, aby ów skok skończył się zgonem nieszczęśnika, którego duch podobno wciąż straszy w ruinach zamku...
I do Andrzejówki w końcu udało nam się dotrzeć.
Weszliśmy do środka i zaczęliśmy pałaszować nasze zapasy. W planach mieliśmy jeszcze tego dnia wrócić do schroniska na obiadek.
Po dłuższym odpoczynku znów ruszyliśmy na szlak, nadal trzymając się żółtych oznaczeń.
Szło się nam całkiem przyjemnie. Puszong ukołysany szumem drzew usnął na moich plecach, a my z Blarem delektowaliśmy się górskimi widoczkami, które co jakiś czas wyłaniały się zza leśnej gęstwiny.
Teraz kierowaliśmy się już na drugi zamek, czyli zamek Rogowiec. Po minięciu charakterystycznej Skalnej Bramy czekało nas ostre podejście pod górę, chociaż mimo wszystko łatwiej było się wdrapać tutaj niż na zamek Radosno.
Zamek Rogowiec to również ruiny i pozostałości po dawnej budowli. Co ciekawe, był to najwyżej położony zamek w Polsce. Został on wzniesiony na górze o wysokości 870 m n.pm, a kolejne miejsca na podium zajmują dwa inne sudeckie zamki: Karpień 782 m n.pm i odwiedzone przez nas wcześniej Radosno 770 m n.pm.
Na szczycie próżno było wypatrywać widoków, bo jest on porośnięty drzewami. Zrobiliśmy, więc tylko krótką przerwę na fotkę i podreptaliśmy dalej.
Do Andrzejówki dotarliśmy mocno wygłodniali. Niestety na obiadek przyszło nam jeszcze długo poczekać, bo ludzi było naprawdę sporo. Właściwie to spodziewaliśmy się tego już rano, kiedy jedliśmy tam nasze drugie śniadanie. Odgłos tłuczonych kotletów dochodzący z kuchni zapowiadał tylko jedno: w obiad będą tu wygłodniałe tłumy. Na szczęście pod schroniskiem są ławy i spory kawałek zielonej trawki, więc mieliśmy gdzie wyłożyć nasze zmęczone nogi. Kiedy doczekaliśmy się w końcu swojego obiadu, okazało się, że nie możemy go zmieścić w naszych brzuchach, bo porcje są tak duże. Ja i Blaru zamówiliśmy sobie gulasz z frytkami i zestawem surówek, a Puszong zażyczył sobie naleśnika z jabłkami i cynamonem. Wszystko było przepyszne, do tego jeszcze genialny kwas chlebowy — nigdy wcześniej nie piliśmy czegoś takiego.
Szczerze mówiąc, to ciężko nam było ruszyć cztery litery, no ale do Sokołowska był jeszcze kawałek drogi. Tylko tym razem nie wracaliśmy przez zamek Radosno 😉. Poszliśmy sobie zielonym szlakiem.
Później minęliśmy jakiś stawek i całkiem fajną wiatę na odpoczynek i ognisko.
Podejście na ruiny zamku Radosno
To naprawdę nie było łatwe podejście, a z 3-latkiem na plecach to już w ogóle. Oczywiście przed wyjazdem zerknęliśmy z Blarem na mapę, wiedzieliśmy, że będzie stromo, ale aż takiego podejścia się nie spodziewaliśmy. Były fragmenty, że szłam dosłownie na czworaka. Na szczęście mogłam liczyć na pomocną dłoń Blara i wsparcie Puszonga, który z moich pleców pokrzykiwał: "dasz radę mama, dalej, nie poddawaj się!". No cóż, mając taki doping, jakoś udało mi się dobrnąć na górę. Jednak tak szczerze mówiąc, to ten fragment trasy nie nadaje się na wędrówkę z małym dzieckiem w nosidle.Zamek Radosno - legenda, historia i jak to teraz wygląda?
Obecnie zamek Radosno to ruiny, a dokładnie fragment wieży obronnej XIII wiecznego zamku. Widoczków za specjalnie tam nie uświadczyliśmy, bo wokół był gęsty las. Czy warto, więc było się drapać, żeby zobaczyć "kupę kamieni"? Hmmm z Puszongiem na plecach drugi raz bym się tam nie pchała, ale myślę, że mimo wszystko pozostałości zamku warto zobaczyć. To miejsce ma jakiś taki swój tajemniczy, może nawet trochę mroczny klimat — czyli coś, co z Blarem lubimy.Jeśli chodzi o historię powstania tego zamku, to tak naprawdę nie ma pewności ani co do dokładnego czasu jego wybudowania, ani co do tego, kto był fundatorem tegoż obiektu. Pierwsze wzmianki dotyczące zamku pojawiają się w okolicy roku 1350 i wiążą się z osobą księcia świdnicko-jaworskiego Bolka I. Istnieją też teorie, że zamek wybudowali Czesi na wzór pobliskiego zamku Rogowiec. Trochę tych niewiadomych dotyczących zamku i jego historii się pojawiło, dlatego więc zaczęły się tworzyć na ten temat różne legendy. Jedna z nich mówi o tym, że zamek postanowił wznieść pewien rycerz, któremu nie w smak było to, że jakiś tam Rogowiec ma potężną warownię z wielką wieżą. Postanowił, że znajdzie miejsce, w którym wybuduje swój własny zamek i będzie on górował nad tym w Rogowcu. Człowiek ten miał dość porywczy charakter i nie znosił słowa sprzeciwu, a każda przegrana była dla niego niesamowitą ujmą na honorze. Chcąc pokazać, że to jego warownia będzie najpotężniejsza w okolicy, zapędził do roboty okolicznych chłopów, a ci znosili na stromą górę sterty kamieni i budowali wieżę. Rycerz obserwował postępy budowy, ale jego wieża wciąż była zbyt niska, bo ciągle nie było z niej widać zamku Rogowiec. Dla rycerza była to totalna życiowa porażka, facet przeżył z tego powodu załamanie nerwowe i ... skoczył ze szczytu swej niewystarczająco wysokiej wieży. Wieża okazała się natomiast wystarczająco wysoka, aby ów skok skończył się zgonem nieszczęśnika, którego duch podobno wciąż straszy w ruinach zamku...
Wędrówka do Schroniska Andrzejówka
Opuszczając tajemnicze ruiny zamku, ruszyliśmy żółtym szlakiem w kierunku schroniska Andrzejówka. Niestety zejście z ruin było kiepsko oznaczone. Mimo że mieliśmy mapę i wcześniej zapoznaliśmy się z trasą przejścia, to był moment, że byliśmy pewni, że zabłądziliśmy i ... idziemy na Waligórę. A tam wcale nie zamierzaliśmy wędrować, bo o ile podejście do zamku Rogowiec było trudne, to obserwując zagęszczenie poziomic na mapie, wybieranie się na Waligórę z dzieckiem w nosidle byłoby ... hmmm głupotą? Na szczęście byliśmy na właściwej drodze, zresztą całkiem ładnej drodze.I do Andrzejówki w końcu udało nam się dotrzeć.
Weszliśmy do środka i zaczęliśmy pałaszować nasze zapasy. W planach mieliśmy jeszcze tego dnia wrócić do schroniska na obiadek.
Po dłuższym odpoczynku znów ruszyliśmy na szlak, nadal trzymając się żółtych oznaczeń.
Szło się nam całkiem przyjemnie. Puszong ukołysany szumem drzew usnął na moich plecach, a my z Blarem delektowaliśmy się górskimi widoczkami, które co jakiś czas wyłaniały się zza leśnej gęstwiny.
Teraz kierowaliśmy się już na drugi zamek, czyli zamek Rogowiec. Po minięciu charakterystycznej Skalnej Bramy czekało nas ostre podejście pod górę, chociaż mimo wszystko łatwiej było się wdrapać tutaj niż na zamek Radosno.
Zamek Rogowiec
Na szczycie góry zrobiliśmy sobie długą przerwę na jedzonko i podziwianie krajobrazów.Zamek Rogowiec to również ruiny i pozostałości po dawnej budowli. Co ciekawe, był to najwyżej położony zamek w Polsce. Został on wzniesiony na górze o wysokości 870 m n.pm, a kolejne miejsca na podium zajmują dwa inne sudeckie zamki: Karpień 782 m n.pm i odwiedzone przez nas wcześniej Radosno 770 m n.pm.
Wędrówka na Jeleniec
Gdy posililiśmy brzuszki, nacieszyliśmy oczy widoczkami, postanowiliśmy, że czas zbierać się w dalszą drogę. Naszym kolejnym celem była góra Jeleniec (902 m n.pm). Najpierw jednak musieliśmy zejść z Rogowca i wbić się na niebieski szlak. Tu znów mieliśmy małą zagwozdkę czy idziemy prawidłowo, bo mapa to jedno, ale oznaczenie szlaku ... szkoda gadać.Na szczycie próżno było wypatrywać widoków, bo jest on porośnięty drzewami. Zrobiliśmy, więc tylko krótką przerwę na fotkę i podreptaliśmy dalej.
Kierunek: obiad w schronisku Andrzejówka
Z Jeleńca do Andrzejówki schodziliśmy niebieskim szlakiem, aż w pewnym momencie dołączył do niego czerwony Główny Szlak Sudecki. Szlaki rozwidlały się mniej więcej na wysokości Przełęczy pod Jeleńcem. Niebieski prowadził gdzieś w gęsty las, ale jakoś nie skusiliśmy się, żeby sprawdzić, co też tam się kryje, zwłaszcza że na naszej papierowej mapie (wcale nie takiej starej) te dwa szlaki wciąż biegły razem.Do Andrzejówki dotarliśmy mocno wygłodniali. Niestety na obiadek przyszło nam jeszcze długo poczekać, bo ludzi było naprawdę sporo. Właściwie to spodziewaliśmy się tego już rano, kiedy jedliśmy tam nasze drugie śniadanie. Odgłos tłuczonych kotletów dochodzący z kuchni zapowiadał tylko jedno: w obiad będą tu wygłodniałe tłumy. Na szczęście pod schroniskiem są ławy i spory kawałek zielonej trawki, więc mieliśmy gdzie wyłożyć nasze zmęczone nogi. Kiedy doczekaliśmy się w końcu swojego obiadu, okazało się, że nie możemy go zmieścić w naszych brzuchach, bo porcje są tak duże. Ja i Blaru zamówiliśmy sobie gulasz z frytkami i zestawem surówek, a Puszong zażyczył sobie naleśnika z jabłkami i cynamonem. Wszystko było przepyszne, do tego jeszcze genialny kwas chlebowy — nigdy wcześniej nie piliśmy czegoś takiego.
Szczerze mówiąc, to ciężko nam było ruszyć cztery litery, no ale do Sokołowska był jeszcze kawałek drogi. Tylko tym razem nie wracaliśmy przez zamek Radosno 😉. Poszliśmy sobie zielonym szlakiem.
Świetna wyprawa!
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie opisana wyprawa. Każdy kto lubi chodzic na wycieczki w góry może tylko pozazdrościć.
OdpowiedzUsuń