lipca 30, 2019

lipca 30, 2019

Wakacje w Jastarni

Nareszcie nastał czas długo wyczekiwanego przez nas urlopu. Znów nasze polskie Morze Bałtyckie wezwało nas nad swój brzeg. Tym razem kojącego szumu morskich fal mogliśmy posłuchać na Półwyspie Helskim, w Jastarni. Jastarnia to nadbałtycki kurort wypoczynkowy z pięcioma kąpieliskami morskimi, portem morskim i przystaniami morskimi. Jest to też raj dla surferów, windsurferów i innych pasjonatów sportów wodnych.

Właściwie to na Półwysep Helski wróciliśmy trochę z sentymentu. Kilka lat temu byliśmy w Helu jeszcze w trzyosobowym składzie (tzn.: Żabina, Blarzyna i Wicia) i mamy stamtąd wiele pozytywnych wspomnień, a wg mnie i Wici Hel to najpiękniejsza nadbałtycka miejscowość.

Tym razem wakacyjna ekipa nam się nieco powiększyła, bo oprócz Puszonga, który w międzyczasie zdążył się pojawić na świecie, do Jastarni zabraliśmy ze sobą jeszcze Andrzeja (brata Blarzyny), który tym razem postanowił zrezygnować ze swoich bardziej egzotycznych wyjazdów i razem z nami, po kilkunastu latach (!) nieobecności pojawić się nad Bałtykiem.

Czy było warto?...

Jastarnia

Dlaczego Jastarnia?

Ja i Blaru bardzo lubimy spokojne, niezatłoczone nadmorskie miejscowości, a Jastarnia jednak ma opinię dość obleganego nadmorskiego kurortu. Dlaczego, więc zdecydowaliśmy się spędzić nasz urlop właśnie tutaj? Przede wszystkim bardzo chcieliśmy znów wrócić na półwysep Helski, a jednocześnie poznać uroki innej miejscowości niż sam Hel. Mogę więc śmiało napisać, że do Jastarni pojechaliśmy, bo znalazłam odpowiednią kwaterę. Nocowaliśmy w przestronnych Apartamentach nad Zatoką przy ul. Błękitnej 12 i taki cudny widok z okna na zatokę towarzyszył nam codziennie:

Jastarnia nocleg z widokiem na zatokę

A to już widoczki na zoomie aparatu:

Jastarnia nocleg z widokiem na zatokę

Jastarnia nocleg z widokiem na zatokę

Mieszkaliśmy dosłownie rzut beretem od molo na Zatoce Puckiej, na której swojej pasji oddawali się surferzy.

Jastarnia molo nad Zatoką
Jastarnia molo nad Zatoką
Jastarnia molo nad Zatoką

Jastarnia molo nad Zatoką

Gdzie dobrze zjeść w Jastarni?

Restauracja Łóżko

To chyba najbardziej doceniane i popularne miejsce z jedzeniem w całej Jastarni. Nazwa nietypowa jak na restaurację, w założeniu właścicieli miała spełnić pragnienia mężczyzn o zabraniu swoich kobiet na kolację do Łóżka, jak i marzenia kobiet o śniadaniu podanym w Łóżku.

Czy rzeczywiście jedzenie jest tam tak wyśmienite?

Minusem tego miejsca na pewno są kolejki do wejścia, no niestety, ale trzeba odstać swoje, natomiast sama realizacja zamówienia przebiegała zawsze bardzo sprawnie. Obsługa też była miła, a porcje, ceny i jakość w zasadzie na najwyższym poziomie. W Łóżku jedliśmy kilkukrotnie, próbowaliśmy: obu zup rybnych, zupy tajskiej, gigantycznego schabowego, pierogów z mięsem oraz pierogów z łososiem, frytek z batatów, czarnego makaronu z owocami morza, pizzy, kilku dań rybnych oraz propozycji z menu dla dzieci — spaghetti, zupy pomidorowej oraz pulpecików z dorsza. To, że wracaliśmy do Łóżka kilkukrotnie, powinno więc świadczyć o tym, że jedzenie tam nam naprawdę smakowało. W rzeczywistości to mamy takie mieszane odczucia co do tego miejsca. Jedliśmy tam potrawy genialne (wszystkie zupy, nasz narodowy polski kotlet schabowy, frytki z batatów), bardzo dobre, ale też przeciętne. Wątpliwości co do oceny tego miejsca nabraliśmy zwłaszcza po ostatniej wizycie, kiedy Blaru i Andrzej zamówili rybę (nie pamiętam już jaką) z pieca w sosie krewetkowym. No niestety, ale danie było straszliwie przesolone, a ryba zdecydowanie za dużo czasu spędziła w piecu. Poza tym Blaru (ten to ma pecha) dostał taki malusinki kawałeczek ryby, że w ogóle się nie najadł. Postanowił, więc za Wiciowym przykładem zamówić przepyszną pizzę. No i tu znowu porażka, bo jego pizza zupełnie nie wyglądała jak ta, którą jadła Wicia - była niedopieczonym, sflaczałym kawałkiem ciasta posypanym ogromną ilością sera. Reklamacja odnośnie zamówienia została przyjęta, ale Blarzyna pozostał głodny. Podsumowując, gdybym miała polecić tę restaurację na podstawie tego, co ja jadłam — to z czystym sumieniem mogę to zrobić. Zresztą nawet menu dziecięce było naprawdę świetne: były to zarówno duże, jak i smaczne porcje. Niestety widziałam Blarze zamówienie, no i gdybym dostała coś takiego, to pewnie więcej bym do Łóżka nie wróciła i niezrozumiałe byłyby dla mnie zachwyty odnośnie tej restauracji. Cóż... może nawet najlepszym zdarzają się wpadki?

Restauracja Kapitalna 

To naprawdę kapitalne miejsce dla rodzin z dziećmi, także z racji bonusu, jakim jest duży ogród z placem zabaw. Dzieci mają gdzie się wyszaleć, a rodzice mogą w tym czasie w spokoju oczekiwać na zamówienie. Oprócz placu zabaw, dodatkową atrakcją było to, że tuż za płotem restauracji co jakiś czas przejeżdżał pociąg — no raj na ziemi dla Puszongów: plac zabaw i odgłos przejeżdżającego pociągu. Czegoż 3-latek może chcieć więcej? - a no jeszcze jakieś dobre jedzonko by się przydało. No i trzeba przyznać, że i tu restauracja Kapitalna stanęła na wysokości zadania, bo to, co jedliśmy, po prostu podbiło nasze kubki smakowe. Naprawdę żałuję, że byliśmy tu tylko dwa razy, bo w karcie było sporo dań, których chcieliśmy spróbować. Trzeba też przyznać, że porcje są spore nawet w menu dziecięcym. Zamówiliśmy dla Piotrusia gnocchi z parmezanem i myślę, że ja spokojnie najadłabym się jego dziecięcą porcją. Wicia oczywiście musiała skosztować tradycyjnego polskiego schabowego z kością, smażonego na smalcu — ja nie byłabym w stanie zjeść jej dania, bo smalec mnie obrzydza. Natomiast nasza domowa specjalistka do spraw jakości kotletów schabowych stwierdziła, że był to przepyszny kawał mięcha. Blaru i Andrzej wychwalali pod niebiosa smak jakiejś ryby, której nazwy sobie już nie przypomnę. Ja natomiast zamówiłam sobie dorsza z pieca z warzywami grillowanymi i ... w zasadzie to się nie najadłam, ale nie dlatego, że była mała porcja. Po prostu żarłoczny Puszong powyjadał mi prawie wszystkie warzywa: bataty, cukinie, bakłażany i brokuły. Danie naprawdę genialne. Natomiast wszystko przebił jabłecznik z lodami ... Jeśli chodzi o napoje, to w Kapitalnej serwowane są kapitalne lemoniady, poza tym jest szeroka oferta alkoholowa. Blaru wypatrzył w menu nawet jakieś whisky single malt!

Restauracja Homar 

Hmmm niestety nie możemy się zgodzić z nieskromną opinią właścicieli tego lokalu (zamieszczoną na ich stronie internetowej), że jest to restauracja serwująca najsmaczniejsze jedzenie w całej Jastarni. Jedzenie mocno przeciętne, a porcje tak malutkie, że nie sposób się nimi najeść do syta. Ja skusiłam się na pulpety z dorsza z ziemniakami i surówką — wielkość porcji była jak dla dziecka, a nie jak dla osoby dorosłej (trzy pulpety, jeden ziemniak garstka surówek podana na spodku od filiżanki — to chyba jakiś żart). Smak niestety też mnie nie zachwycił. Blaru natomiast zamawiał tam jakąś smażoną rybę z frytkami i surówkami i owszem wszystko mu smakowało, ale ... porcja taka mocno oszczędna. To samo tyczyło się Wiciowego zamówienia. Co prawda Wicia skusiła się na kurczaczki z menu dziecięcego i mogła się spodziewać dziecięcej porcji, ... no ale bez przesady dziecięcej, a nie dzidziusiowej. Natomiast trzeba przyznać, że wszystko, co tam jedliśmy, było świeże, ale niestety to trochę za mało, aby zasłużyć na miano: „najlepszej restauracji w Jastarni".

Morze, słońce, czebureki

Nagłówek tego akapitu to chyba raczej nie nazwa miejsca, w którym jedliśmy, chociaż 100% pewności nie mam. Któregoś dnia skusiliśmy się poznać smaki zza naszej wschodniej granicy i trafiliśmy do lokalu, na którym widniał taki właśnie szyld reklamowy. Miejsce zupełnie niepozorne, prowadzone przez ukraińskie gospodynie z prawdziwego zdarzenia. Panie oferowały nie tylko czebureki, czyli ogromne smażone pierogi z przeróżnymi nadzieniami, będące tradycyjnym daniem Tatarów z Krymu. Można tam było zjeść między innymi chinkali — gruzińskie pierożki lub pielmieni — coś w stylu naszych uszek, ale nie ma tam grzybów tylko mięso i nie pływają one w barszczu, a są jedynie polane masłem. Do tego jaszcz genialny uzvar, czyli kompot z suszu. Wszystko pyszne, świeżutkie, a na dodatek tanie.

Fiszka - sieć smażalni szprotek

To jedno z tych miejsc na kulinarnej mapie Jastarni, które trzeba odwiedzić. A co tam dają jeść? Przede wszystkim małe rybki z Bałtyku, czyli szprotki. Ktoś mógłby pomyśleć: "szprotki ???, ale to nadziubać się trzeba, małe to i śmierdzące". Nic bardziej mylnego: rybki mają już oderwane łepetynki i są pozbawione wnętrzności. Można je zjadać w całości jak frytki - mmm pychotka. Oczywiście nie jest to propozycja obiadowa, ale przed wyjściem na plażę warto zaopatrzyć się w fiszkowy kubełek.

Rybułka 

Mała może troszkę niepozorna budka, w której serwowana jest ... ryba z bułką. Pomysł na biznes po prostu genialny w swej prostocie. Gorąca, świeża buła nadziana rybą (do wyboru trzy rodzaje śledzi, makrela i łosoś) to idealna propozycja na szybką przekąskę czy kolację. Szczególnie smakowały nam te rybułki w wersjach śledziowych.

Piekarnia - Cukiernia Konkol

Chciałabym, żeby w moim mieście była piekarnia z takim wyborem pieczywa i różnych słodkości. A w sumie może lepiej nie, bo nie wiem jakby się to odbiło na mojej wadze 😉?

Co robiliśmy na wakacjach?

Pogoda udała nam się idealnie: nie było upałów, ale temperatura w okolicach 20 -25 stopni pozwalała zarówno na spacery, rowery oraz plażowanie i kąpiel w morzu (chociaż z tymi kąpielami to różnie było, ale to za chwilę).

Spacery po Jastarni

Oczywiście Blaru (jak to Blaru), nieważne czy to góry, czy morze zaopatrzył nas w mapkę wszystkich miejscowości położonych na półwyspie Helskim. Zdeptaliśmy całą Jastarnię: wzdłuż, wszerz i w poprzek, żadnej uliczki i żadnego zakamarka nie odpuściliśmy. A w Jastarni naprawdę jest gdzie pochodzić. Faktem jest oczywiście, że Jastarnia to dość zatłoczona miejscowość, pełna różnych „atrakcji”, które niekoniecznie nas interesowały: typu balety i koncerty disco polo przy zatoce, stoiska ze wszystkim i niczym, czy przeróżne automaty do gier i inne automatyczne ustrojstwa, wyciągające w magiczny sposób wszelkie 2- i 5-złotowe monety z kieszeni rodziców. Oczywiście te ostatnie bardzo interesowały Puszonga, tzw. strefę śmierci, którą musieliśmy minąć codziennie w drodze nad morze, mogliśmy albo minąć szybkim zdecydowanym krokiem, albo utkwić w niej na dłużej obserwując Puszonga w szaleństwie zabawy. Co by nie było, nie narzekam, to takie przemyślenia na marginesie 😉, bo w miejscowości oprócz zatłoczonej, turystycznej ul. ks. B. Sychty, są też różne klimatowe zakamarki i zaułki. Zresztą zdarzało mi się wstawać wcześnie rano i wtedy na uliczkach Jastarni były totalne pustki.

Jastarnia
Jastarnia
Jastarnia ma przepiękny neobarokowy kościółek pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. Któregoś ranka, idąc po bułki do piekarni, weszłam do środka na trochę, przyklękłam i rozejrzałam się dookoła. Mój wzrok od razu przyciągnęła niesamowita ambona, w kształcie łodzi. Nie robiłam zdjęć — w środku byli ludzie, jakoś głupio mi było.

Jastarnia
Jastarnia  kościół

 W Jastarni od strony Zatoki Puckiej funkcjonuje port, który jest zarówno portem rybackim, jak i pomostem pasażerskim oraz mariną jachtową. Znajduje się tam także ośrodek żeglarstwa sportowego i baza płetwonurków.

Jastarnia port
Jastarnia port
Jastarnia port

Plażing w Jastarni

Szeroka piaszczysta plaża niewątpliwie jest atutem Jastarni. Plaża jest na tyle duża, że spokojnie pomieści wszystkich wczasowiczów z miejscowości. Nie ma więc potrzeby pobudki przed świtem i rezerwacji upragnionego miejsca do plażingu 😊. Chociaż zupełnie pusta plaża o godzinie 6:00 zdecydowanie ma swój urok — wiem, sprawdziłam.

Jastarnia plaża

W tym roku nie mieliśmy, czasu, żeby nadrobić książkowe zaległości na plaży (no dobra Blaru próbował — przeczytał jakieś kilkanaście stron), bo Puszong ani myślał ucinać sobie drzemki. Jazda na mamucie na plaży była standardową atrakcją dla Puszonga. Szczęśliwe nasze dziecię nawet miało dwa gatunki mamutów do jeżdżenia: Mamuta Włochatego, czyli mnie (nazwa NIE wzięła się od ilości posiadanego przeze mnie owłosienia) i Mamuta Dziwnego, czyli Blara (dziwność tego mamuta polegała na tym, że poruszał się na dwóch nogach, a nie na czterech jak normalny, Włochaty Mamut, ... i był jakiś dziwny).

Jastarnia plaża
Oprócz jazdy na mamutach były też inne szaleństwa. Piotruś szalał jak szalony: hopy, zabawa w ganianego, chowanego, kopanie dziur i droczenie się z Wicią oraz takie tam inne przyjemności nadmorskie. Poza tym na plaży, pomiędzy zejściem 49 a 50 był darmowy plac zabaw. Fakt, że ten plac zabaw to taki plastikowy i żadna rewelacja, ale kilkulatkom to wystarczyło.

Jastarnia plaża
Na niektórych zdjęciach wydaje się, że plaża w Jastarni jest kompletnie pusta nawet w słoneczny dzień. Miejsca do plażowania rzeczywiście jest dużo, ale przy głównym zejściu, przy plaży strzeżonej jest sporo parawanów. Natomiast nie jest też tak, że ludzie chodzą sobie po głowach, bo miejsce do rozłożenia parawanu można sobie spokojnie znaleźć. Zupełnie inaczej wygląda to w pobliskim Władysławowie 😉.

Jastarnia plaża
Skąd więc te pustki na zdjęciach? Otóż któregoś dnia postanowiliśmy sobie przejść plażą z Jastarni do Juraty i rozbić się gdzieś z kocykiem w połowie drogi. Zupełnie nieświadomie rozłożyliśmy się na plaży dla psów, gdzie na ogromnej przestrzeni były rozłożone może z trzy kocyki.

Jastarnia plaża
Jastarnia plaża


Oczywiście będąc nad morzem, musieliśmy skorzystać z możliwości potaplania się w wodzie. Wicia, Blaru i Andrzej nawet poskakali sobie przez fale. Ja natomiast raczej stałam bardziej przy brzegu z Piotrusiem, ale tam też urządzaliśmy sobie niezłą zabawę. W tym roku Puszong reagował z dużo większym entuzjazmem na bądź co bądź chłodnawą morską wodę. Jak już wszedł do morza, to najchętniej by z niego nie wychodził. Nawet mamy trochę zdjęć z wodnych szaleństw, ale fakt, że znajduje się na nich mój (nie) zgrabny wypięty tyłek w samych gaciach, ma decydujące znaczenie, że jednak nie wrzucę tu tych fotek 😉. 
Puszong, mimo że skostniały z zimna, to nie koniecznie był zadowolony, że wyszedł z wody.

Jastarnia plaża

Kilka słów na temat bezpieczeństwa na plaży

W tym roku na plaży w Jastarni byliśmy świadkami takich wydarzeń, że do tej pory mam ciarki na całym ciele. W ogóle to był jakiś okropnie pechowy dzień, chociaż nie wiem czy mogę w ogóle tak napisać w odniesieniu do tych wszystkich wydarzeń. Otóż po kilku dniach, bodajże w sobotę (a więc weekend więcej ludzi na plaży), ratownicy ku uciesze wczasowiczów w końcu wywiesili białą flagę. Wcześniej było podejrzenie sinicy i niestety powiewała okrutna, czerwona płachta. Oczywiście część ludzi i tak, i tak wchodziła do wody. No, ale dobra kolor flagi się zmienił, przyszedł weekend ... i się zaczęło: najpierw zgubione na plaży kilkuletnie dziecko, za chwilę akcja ratunkowa, bo ktoś się w morzu topił. Dziecko na szczęście się znalazło i to chyba nawet szybciej niż się zgubiło, ale nie chciałabym nigdy czuć przerażenia rodziców, których kilkulatek nagle ginie z pola widzenia na plaży pełnej niebezpieczeństw. Zwłaszcza że dosłownie pół minuty po tym, jak zgubiło się to dziecko, ratownicy rozpoczęli akcję ratunkową, bo ktoś topił się w morzu. No właśnie, à propos tego topienia to ja nie wiem, czy tego człowieka uratowano. Ratownicy go szukali, ale nie widzieliśmy finału tej akcji, mimo że nad morzem zostaliśmy jeszcze długo. Zakończenia tej historii możemy się tylko domyślać, chociaż mimo wszystko mam nadzieję, że życie nie napisało aż tak tragicznego scenariusza dla tego człowieka. Najgorsze w tym wszystkim było to, że on wszedł do wody, gdy wywieszona była biała flaga. Fakt pływał w pewnej (niewielkiej) odległości od strefy ratowników, ale ciężko, żeby wszyscy wczasowicze z Jastarni rozłożyli się na plaży strzeżonej. Oczywiście po całej akcji ratownicy zmienili flagę na czerwoną, bo jak się okazało, były bardzo silne prądy wsteczne. Niestety, kolor czerwony nie dla wszystkich oznaczał zakaz kąpieli. No i nie minęła godzina i znów miała miejsce kolejna akcja ratunkowa. Tym razem ratownicy z wody wyciągali jakąś starszą kobietę z chłopcem (najprawdopodobniej babcia i wnuczek) i z tego, co opisywali mi Wicia i Blaru, nie była to łatwa akcja. I jaki wniosek z tego?... a no żaden, bo za jakiś czas była kolejna akcja, tylko dalej od miejsca, w którym byliśmy rozbici, wiec ciężko powiedzieć co się wydarzyło, zresztą właśnie schodziliśmy z plaży. A no i w międzyczasie na placu zabaw zgubiło się kolejne dziecko, na szczęście dziewczynka znalazła się szybciutko. Schowała się swojej babci w hamaku, a biedna kobieta mało na zawał nie padła.

No to teraz moje przemyślenia w tym temacie, bo póki co przedstawiłam po prostu fakty:


  • Ktoś, kto uważa, że ratownicy wywieszają czerwoną flagę tylko, dlatego że im się pracować nie chce, są leniwi i źli i nie wiem, jacy tam jeszcze — niech za przeproszeniem się puknie w łeb i dziesięć razy się zastanowi, nim się odezwie. Ci ludzie ratują życie innych ludzi, narażając własne.
  • Ludzie mają okropną tendencję do oceniania innych. Uwielbiają krytykować, nie mając żadnego pojęcia o sytuacji. Naprawdę nim oceni się jakąś matkę czy babcię jako kompletną patologię, bo zgubiła na plaży kilkuletnie dziecko, warto zastanowić się, czy komukolwiek taka ocena jest potrzebna. W życiu naprawdę zdarzają się różne nagłe i niespodziewane sytuacje, czasem wystarczy pół sekundy nieuwagi by doszło do tragedii, ale czy tu jest komukolwiek potrzebna jakaś ocena i potępienie? Myślę, że raczej pomoc i wsparcie.
  • Niestety część ludzi już tak ma, że jak jest zakaz, to znaczy, że trzeba go złamać i nie chodzi tu tylko o kąpiel w morzu przy czerwonej fladze. Po prostu taki typ buntownika i im bardziej zabronione, tym fajniejsze. Taaa ja też jestem typem buntowniczki, ale nie chciałabym, żeby moja rodzina obserwowała mnie, jak się topię i nikt nie jest w stanie mi pomóc. Część ludzi niestety też nie zdaje sobie sprawy z zagrożeń albo kompletnie je ignoruje, przecenia własne umiejętności: "prądy wsteczne? Phi przecież umiem pływać!" albo "morze zawsze wyrzuca na brzeg"... hmmm, szkoda tylko, że nie zawsze jest to ten sam brzeg, którym wchodziło się do wody...
  • Co by nie było, ja nie oceniam postawy ludzi gubiących dzieci na plaży i ludzi topiących się w morzu przy czerwonej fladze, zwłaszcza nie znając szczegółów sytuacji. Natomiast gdzieś zza sąsiedniego parawanu usłyszałam, że takich debili to się w ogóle nie powinno ratować, niech się potopią i tyle. Naprawdę??? Normalny człowiek, widząc, że drugiemu grozi niebezpieczeństwo, nie tylko mu nie pomoże, ale życzy mu śmierci? Sorry, ale dla mnie jeszcze bardziej niż głupota porażająca jest w tej sytuacji znieczulica.
No i dobra wykład nieumiejącej pływać Żabiny zakończył się, przejdźmy do tych mniej dramatycznych wspomnień związanych z naszym tegorocznym urlopem.

Wycieczka rowerowa Jastarnia - Jurata - Władysławowo

Będąc na półwyspie helskim, koniecznie trzeba zaliczyć wycieczkę przepiękną trasą rowerową.Droga rowerowa ciągnie się od samego Helu do Władysławowa i liczy 36 km. Oczywiście na całym półwyspie jest mnóstwo wypożyczalni rowerowych, ceny i jakość tych rowerów też są mocno zróżnicowane. My nasze rowery wypożyczyliśmy w Bike Brothers, gdzie panowie w bardzo profesjonalny sposób byli w stanie ogarnąć doczepienie przyczepki rowerowej do Blarzego ukochanego gravela. W sumie wypożyczyliśmy: rower dla mnie, tandem dla Wici i Andrzeja oraz przyczepkę rowerową dla Piotrusia.

Wycieczka rowerowa Półwysep Helski
Wycieczka rowerowa Półwysep Helski
Nasza wakacyjna ekipa zrobiła sobie po Półwyspie Helskim taką 58-kilometrową pętelkę.

Z wypożyczalni pojechaliśmy sobie najpierw na Juratę, później wróciliśmy do Jastarni i dalej ruszyliśmy już w kierunku Władysławowa. Naszą przejażdżkę przedstawia poniższa mapka:



Jeśli chodzi o drogę rowerową z Helu, to też nią jechaliśmy, gdy byliśmy tu na wakacjach kilka lat temu z Wicią. Natomiast rowerówka z Helu to taka trochę trudniejsza rowerówka, poprowadzona leśną drogą, na której było trochę wystających korzeni drzew. Dużo lepiej jest już ma trasie od Juraty. Jechaliśmy co prawda trochę lasem, ale trasa była dużo łatwiejsza niż ta prowadząca z samego Helu. Właściwie większość drogi wiedzie wzdłuż Zatoki, po płaskim terenie. Mogliśmy więc jechać niespiesznie i podziwiać piękne widoczki. Ta przejażdżka jest idealnym pomysłem na taką całodzienną wycieczkę, nawet dla osób, które nie koniecznie jeżdżą dużo rowerem na co dzień. Chociaż Wicia, gdyby nie jazda z Andrzejem w tandemie, pewnie nie dałaby rady przejechać samodzielnie całej trasy.

Wycieczka rowerowa Półwysep Helski

Wycieczka rowerowa Półwysep Helski


Wycieczka rowerowa Półwysep Helski
Wycieczka rowerowa Półwysep Helski


Wycieczka rowerowa Półwysep Helski


Wycieczka rowerowa Półwysep Helski

Wycieczka rowerowa Półwysep Helski

Wycieczka rowerowa Półwysep Helski

Warto sobie zrobić przerwę gdzieś nad Zatoką i zamoczyć nogi w płyciźnie.

Wycieczka rowerowa Półwysep Helski
Wycieczka rowerowa Półwysep Helski

Wycieczka rowerowa Półwysep Helski


Wycieczka rowerowa Półwysep Helski

Wycieczka rowerowa Półwysep Helski
Wycieczka rowerowa Półwysep Helski
Wycieczka rowerowa Półwysep Helski
Wycieczka rowerowa Półwysep Helski

Jeszcze jedna uwaga odnośnie drogi rowerowej biegnącej przez Półwysep Helski

Niestety, ale momentami łączy się ona z chodnikiem. Co się z tym wiąże? A no tłumy pieszych z parawanami, piwami, wózkami dziecięcymi i jorkami biegnącymi przy nodze. Oczywiście ci piesi i ci rowerzyści na tej drodze mają prawo przebywać, ale trzeba uważać zarówno jak się jedzie, jak i jak się idzie. Natomiast z racji tego, że piesi na drodze jednak są, to ta rowerówka nie jest dobrą trasą dla kogoś, kto chce potrenować w czasie urlopu, nie ma szans nawet porządnie pedałem zakręcić. Blaru znalazł sobie na to sposób i po prostu wstawał raniutko i około 6:00 wyruszał na przejażdżkę — wtedy było jeszcze pusto zarówno na ulicy, jak i na drodze rowerowej.

Pociągiem na Hel

Planując, jeszcze w domu, co będziemy robić podczas urlopu w Jastarni, zgodnie stwierdziliśmy, że koniecznie musimy odwiedzić Hel. Wycieczka do Helu była więc punktem obowiązkowym naszych tegorocznych wakacji. Jednak gdy Blaru pomyślał o tempie przejazdu autem tego krótkiego odcinka, to mu się słabo zrobiło. Półwysep Helski jest straszliwie zakorkowany w sezonie. Tam nie ma sensu w ogóle poruszać się samochodem, bo ciężko to w ogóle nazwać poruszaniem się. Żeby w miarę sprawnie przemieszczać się po Półwyspie drogą lądową można albo wypożyczyć rowery, albo zdecydować się na przejazd pociągiem. Jadąc na Hel wybraliśmy tę drugą opcję, w końcu wycieczkę rowerową mieliśmy już za sobą.

Podróż pociągiem po Półwyspie Helskim - kilka cennych uwag i informacji

Genialnym pomysłem jest to, że pociągi w ogóle kursują na Półwyspie Helskim, a trzeba przyznać, że kursują często. Nasza podróż na Hel trwała 13 minut, czyli wręcz ekspresowe tempo biorąc pod uwagę, że znacznie dłużej zajęłoby nam przejechanie tego odcinka autem. No, więc niby wszystko ładnie, pięknie, ... ale czy komfortowo?

No i tu już jest sprawa dyskusyjna i tu zaczynają się absurdy polskich podróży kolejowych. Pierwsza kwestia to zakup biletu w kasie dworca PKP w Jastarni. To, że bilet trzeba kupić to rzecz oczywista, ale dokonanie tego w kasie jest naprawdę nie lada wyczynem. Kolejka gigantyczna, a kasjerka jedną osobę obsługuje minimum 15 minut. Nie przesadzam, obsługa rodem z PRL-u i po prostu ślimacze tempo. Wniosek z tego taki, że bilet lepiej kupić przez internet lub u konduktora, ... ale trzeba pamiętać, że jeśli kasa w miejscowości, z której był odjazd, była otwarta, konduktor nalicza opłatę za wypisanie biletu i nie jest to mała kwota (to raczej mandat, kara za brak biletu). Jeśli kasa jest zamknięta, bez obaw można kupić bilet u konduktora. No i jak już się taki pasażer (w taki czy inny sposób) zaopatrzy w bilet na pociąg ... to nie oznacza, że do niego wsiądzie. Pociągi w kierunku Helu są przeraźliwie zatłoczone, ludzie pchają się, cisną i dosłownie stoją jeden na drugim. My do jednego z takich zatłoczonych pociągów się nie dopchaliśmy. Zresztą ładowanie się na siłę z wózkiem, do pociągu, w którym nie idzie nawet szpilki wetknąć, nie jest dobrym pomysłem.

Na odjezdnym, na stacji w Jastarni usłyszeliśmy jeszcze rozmowę dwóch konduktorów:

Konduktor A: „jak tam?”
Konduktor B: Machnął ręką i dodał „aby przeżyć"...
Ha ha i tak to właśnie wygląda 😃😃😃

Chcąc nie chcąc postanowiliśmy poczekać na następny pociąg, który przyjechał ... prawie pusty i w komfortowych warunkach dojechaliśmy sobie do celu naszej podróży. Chociaż to jeszcze nie koniec pociągowych absurdów. W Polsce jest wielu różnych przewoźników i jeśli taki sobie turysta z Jastarni jakimś cudem kupił bilet na pociąg, to nie znaczy, że będzie on ważny u innego przewoźnika. Niby logiczne i oczywiste, ale byliśmy światkami takiego w waśnie cudu i absurdu zarazem: babcia, która chciała jechać z wnuczkiem na Hel, kupiła bilet w kasie w Jastarni, a nastała się za nim kobiecina niemiłosiernie. Oczywiście do pociągu jej się wejść nie udało, wsiadła więc razem z nami do PKP InterCity, ... a tam konduktor miał jej prawo (chyba nawet obowiązek) wypisać opłatę za brak biletu, bo kasa w Jastarni była przecież otwarta. Całe szczęście dla co poniektórych pasażerów, w sezonie wakacyjnym, konduktorzy w pociągach jadących na Hel mają tylko jedno marzenie: „aby przeżyć"i pewnych sytuacji już po prostu nie chcą widzieć.

Mimo wszystko sensowniej taniej i przede wszystkim szybciej jest przemieszczać się po Półwyspie zatłoczonym pociągiem, niż stać w korku w drodze na Hel w klimatyzowanym aucie. Natomiast wybierając się w taką podróż z małym dzieckiem, warto zrezygnować z wózka i zaopatrzyć się w nosidło. Po fakcie już przyszło nam do głowy, że być może (nie sprawdzaliśmy tego) dużo łatwiej do pociągu w Jastarni będzie wsiąść na przystanku kolejowym Jastarnia Wczasy niż na stacji Jastarnia, na której jest dworzec. Zresztą, Puszong — fan kolei, namówił nas na jeszcze jeden przejazd pociągiem na trasie Jurata — Jastarnia. To, że daliśmy się namówić na tę 3-minutową podróż, może świadczyć o tym, że podróż koleją po Półwyspie to mimo wszystko dobry pomysł.

Hel w jeden dzień

Bardzo chcieliśmy pokazać Andrzejowi i Piotrusiowi najciekawsze i najatrakcyjniejsze według nas miejsca w Helu, żeby choć trochę wczuli się w klimat tego miasteczka. Nie wiem, w jakim stopniu nam się to udało, bo Andrzej stwierdził, że jednak Jastarnia bardziej mu odpowiada jako miejsce do spędzenia urlopu. Oczywiście trudno jest wszystko obejść w jeden dzień i to, co widzieliśmy to tylko jakiś tam namiastka helskich ciekawostek.

Wizyta w Fokarium

Fokarium w Helu powstało w 1999 roku i jego głównym celem jest ochrona i pomoc w odtworzeniu gatunku foki szarej w rejonie południowego Bałtyku. Trafiają tam foki, które wymagają leczenia i rehabilitacji i które bez pomocy człowieka nie poradziłyby sobie, żyjąc na wolności. Fokarium ma kilku stałych mieszkańców i są to: Bubas, Unda, Ania, Ewa i Fok - słodziaki 😊. Natomiast foki, które trafiły tam z tzw. interwencji, po wyleczeniu zostają wypuszczane do morza. Helskie fokarium, nie jest więc typowym ogrodem zoologicznym, a raczej stacją badawczą i ośrodkiem rehabilitacyjnym dla fok. Wstęp na teren fokarium to 5 zł i warto się tam wybrać z wizytą przede wszystkim, wtedy gdy przypada pora karmienia tych słodziaków.

Fokarium Hel

Fokarium Hel

Fokarium Hel
Fokarium Hel

Fokarium Hel

Spacer na koniec Polski

Będąc na Helu, koniecznie trzeba zrobić sobie spacerek na koniec (a może początek?) Polski, czyli na ten najbardziej wysunięty na północ punkt widoczny na mapie naszego kraju. Wędrówka z centrum miasta na sam cypel nie jest długa. Ot taki przyjemny spacerek trochę lasem, trochę z widokiem na morze. Można tam też dojechać meleksem, ale ... po co?

Hel koniec Polski



Idąc z Helu na „koniec Polski” od pewnego momentu szliśmy sobie takim specjalnym pomostem wybudowanym nad wydmami. Jest to też ścieżka dydaktyczna, na której umieszczono tablice z informacjami dotyczącymi nadbałtyckiej roślinności.
Hel koniec Polski

Hel koniec Polski

Hel koniec Polski

Hel koniec Polski

Hel koniec Polski


Szlak Helskich Fortyfikacji

Na helskich ziemiach miały miejsce ważne wydarzenia historyczne jak, chociażby bohaterska obrona granic w 1939 roku. W ogóle Hel i Półwysep miały strategiczne znaczenie militarne w XX wieku. Na początku lat 30 - tych ubiegłego stulecia w miasteczku powstał Port Wojenny Hel, a wraz z nim liczne schrony torpedowe, minowe i amunicyjne. Pozostałości po tej wojskowej przeszłości są widoczne do dzisiaj. Powstał nawet tzw. Szlak Helskich Fortyfikacji, czyli około 10-kilometrowa trasa — w sam raz do zrealizowania w czasie jednego dłuższego spaceru po lesie. Mało tego, istnieje nawet specjalna mapa, na której zaznaczone są helskie obiekty militarne. Do wielu z nich można nawet wejść. Natomiast nie są to przyjemne miejsca, decydując się na zejście na dół, warto mieć, chociaż telefon z latarką, bo w środku jest ciemno i klaustrofobiczne. Zresztą, tak właśnie miało być, w takich warunkach przebywali żołnierze broniący granic Polski podczas wojny. Tym razem nie schodziliśmy do bunkrów i nie zatrzymywaliśmy się jakoś specjalnie długo przy fortyfikacjach — ot tak bardziej przeszliśmy obok. Natomiast myślę, że dobrym pomysłem, urozmaicającym wakacyjny wypoczynek, byłoby przejście się trasą szlaku z mapą w ręku i „zabawa” w poszukiwaczy helskich fortyfikacji. Do tego jeszcze wizyta w bunkrze Makabra XX wieku, który jest pewnego rodzaju ekspozycją przedstawiającą konsekwencje, jakie niesie ze sobą wojna. Jak twierdzą twórcy tego miejsca, wizyta w tym podziemnym schronie, bardzo mocno przemawia do wyobraźni zwiedzających, a wychodząc stamtąd, nikt nie pozostanie obojętny na zło, jakie wiąże się z wojną.

Hel fortyfikacje

Hel fortyfikacje
W Helu jest gdzie się poszwendać. Centrum miasteczka stanowi ulica Wiejska i to tam jest najwięcej klimatowych kawiarenek i restauracji, ale też stoisk z pamiątkami i innym badziewiem. Oczywiście centrum miasteczka jest bardzo zatłoczone i w sezonie nie ma co liczyć na spokój.

Hel

W czasie naszej krótkiej wycieczki przeszliśmy się Bulwarem nadmorskim im. profesora Kazimierza Demela — kiedyś miał tam stoisko jakiś facet, który sprzedawał gumy cynamonowe i Blaru bardzo chciał się zaopatrzyć w ten swój przysmak, bo w naszym rejonie jest to niedokupienia.

Hel

Hel

W Helu znajdują się także porty: rybacki, pasażerski, jachtowy i marina helska.

Hel

Hel
Będąc w porcie, na prawdę warto skorzystać z możliwości przepłynięcia się statkiem. My z sentymentem wspominamy nasz rejs sprzed kilku lat. Aż nam się oczy uśmiechnęły, gdy znów zobaczyliśmy na horyzoncie nasz statek Ocean.

Hel statek Ocean
Hel

Podsumowanie wakacji w Jastarni

No i tak nam mniej więcej zleciały tegoroczne wakacje w Jastarni. Niestety, wszystkie urlopy mają jedną zasadniczą wadę — trwają zdecydowanie za krótko.

A teraz odpowiedź na pytanie, czy było warto spędzić te wakacje właśnie w Jastarni? Oczywiście, że tak. Jastarnia to miejscowość, w której każdy znajdzie coś dla siebie i myślę, że te nasze wakacyjne wspomnienia są tego jak najlepszym dowodem. Natomiast urlop spędzony na Półwyspie Helskim ma dwa podstawowe minusy: sporo wczasowiczów w sezonie oraz koszmarny dojazd — my z Lubina na Dolnym Śląsku jechaliśmy do Jastarni prawie 12 godzin w ciągłych, nieustających korkach. Mimo to z całą pewnością wiemy, że na Półwysep na pewno jeszcze wrócimy — za jakiś czas, gdy zapomnimy o tych drobnych niedogodnościach i zatęsknimy za magią „podwójnego morza".

8 komentarzy:

Copyright © Puszongowo , Blogger