lipca 30, 2019

lipca 30, 2019

Półwysep Helski: Wspomnienia z wakacji w Jastarni – sprawdzone atrakcje, jedzenie i plażing

Nareszcie nadszedł czas długo wyczekiwanego urlopu. Znów to nasze polskie Morze Bałtyckie przyciągnęło nas do siebie. Tym razem kojącego szumu fal słuchaliśmy na Półwyspie Helskim, w Jastarni.
Jastarnia to nadbałtycki kurort z pięcioma kąpieliskami, portem i przystaniami. To także prawdziwy raj dla surferów, windsurferów i innych miłośników sportów wodnych.

Półwysep Helski: Wakacje w Jastarni z dziećmi i bez nudy. Sprawdzone atrakcje, jedzenie i plażing


Właściwie na Półwysep Helski wróciliśmy trochę z sentymentu. Kilka lat temu byliśmy na Helu jeszcze w trzyosobowym składzie – Żabina, Blarzyna i Wicia – i mamy stamtąd mnóstwo pozytywnych wspomnień. Dla mnie i Wici to wciąż najpiękniejsza nadbałtycka miejscowość.
Tym razem wakacyjna ekipa nieco nam się powiększyła. Oprócz Puszonga, który w międzyczasie pojawił się na świecie, do Jastarni dołączył też Andrzej – brat Blarzyny. Tym razem zrezygnował ze swoich bardziej egzotycznych kierunków i po kilkunastu (!) latach nieobecności znów pojawił się nad Bałtykiem.

Czy było warto?...

Dlaczego Jastarnia?

Ja i Blaru bardzo lubimy spokojne, niezatłoczone nadmorskie miejscowości, a Jastarnia raczej nie cieszy się taką opinią – to dość oblegany kurort. Dlaczego więc właśnie tu postanowiliśmy spędzić nasz urlop?
Przede wszystkim bardzo chcieliśmy wrócić na Półwysep Helski, ale jednocześnie poznać coś nowego – inną miejscowość niż dobrze już nam znany Hel.
A tak szczerze? Do Jastarni pojechaliśmy, bo znalazłam odpowiednią kwaterę. 😉
Nocowaliśmy w przestronnych Apartamentach nad Zatoką przy ul. Błękitnej 12 i taki cudny widok z okna na zatokę towarzyszył nam codziennie:

Jastarnia nocleg z widokiem na zatokę

A to już widoczki na zoomie aparatu:

Jastarnia nocleg z widokiem na zatokę

Jastarnia nocleg z widokiem na zatokę

Mieszkaliśmy dosłownie rzut beretem od molo nad Zatoką Pucką.

Jastarnia Zatoka Pucka

Jastarnia Zatoka Pucka

Jastarnia Zatoka Pucka

Gdzie dobrze zjeść w Jastarni? Nasze sprawdzone miejsca

Restauracja Łóżko

To chyba najbardziej doceniane i popularne miejsce z jedzeniem w całej Jastarni. Nazwa dość nietypowa jak na restaurację — w zamyśle właścicieli miała spełniać marzenia: mężczyzn o zabraniu swoich kobiet na kolację do Łóżka, a kobiet o śniadaniu podanym w Łóżku.

Czy jedzenie rzeczywiście jest tam tak wyśmienite?

Minusem są kolejki — trzeba swoje odstać, ale potem obsługa działa bardzo sprawnie. Porcje, ceny i jakość — ogólnie na wysokim poziomie. Jedliśmy tam kilka razy i próbowaliśmy naprawdę sporo: od zup rybnych i tajskiej, przez schabowego, pierogi i pizzę, po dania rybne i menu dziecięce.

Skoro wracaliśmy, to znaczy, że smakowało. A jednak… mamy mieszane uczucia.

Były dania świetne (zupy, bataty, schabowy), dobre, ale i takie sobie. Największe rozczarowanie przyszło na koniec — ryba w sosie krewetkowym była przesolona i przepieczona, a porcja tak mała, że Blaru został głodny. Chciał ratować się pizzą, ale ta okazała się zupełnie inna niż ta, którą wcześniej jadła Wicia — niedopieczona, ciężka, z toną sera. Reklamację przyjęto, ale niesmak pozostał.

Podsumowując: ja bym tę restaurację poleciła, bo moje dania były naprawdę dobre. Nawet dziecięce menu było smaczne i solidne. Ale patrząc na talerz Blaru… trudno się dziwić, że jego opinia byłaby zupełnie inna. Cóż — nawet najlepszym zdarzają się wpadki?

Restauracja Kapitalna 

Kapitalne miejsce dla rodzin z dziećmi — z dużym ogrodem i placem zabaw, gdzie maluchy mogą się wyszaleć, a rodzice spokojnie poczekać na jedzenie. Dodatkową atrakcją był przejeżdżający za płotem pociąg – prawdziwy raj dla Puszonga: plac zabaw i odgłos lokomotywy. Czego trzylatek może chcieć więcej?

A no tak — dobrego jedzenia! I tutaj Kapitalna naprawdę dała radę. Żałuję, że wpadliśmy tam tylko dwa razy, bo menu było bardzo bogate.

Porcje są duże, nawet dziecięce. Piotruś dostał gnocchi z parmezanem i spokojnie mogłabym najeść się jego porcją. Wicia oczywiście wybrała klasycznego schabowego z kością, smażonego na smalcu. Mnie odrzuca sam zapach smalcu, ale Wicia — nasza domowa ekspertka od kotletów — uznała go za pyszny.
Blaru i Andrzej zachwycali się jakąś rybą (niestety nie pamiętam jaką), a ja zamówiłam pieczonego dorsza z grillowanymi warzywami. Danie było naprawdę wyśmienite.
Wszystko przebił jednak jabłecznik z lodami...

Restauracja Homar 

 Hmmm… niestety nie możemy się zgodzić z nieskromną opinią właścicieli tego lokalu (zamieszczoną na ich stronie internetowej), że serwują „najlepsze jedzenie w całej Jastarni”.

Jedzenie było mocno przeciętne, a porcje tak malutkie, że nie sposób się nimi najeść do syta. Ja skusiłam się na pulpety z dorsza z ziemniakami i surówką — porcja jak dla dziecka, a nie dorosłego (trzy pulpety, jeden ziemniak i garstka surówek podana na spodku od filiżanki — to chyba jakiś żart). Smak też mnie niestety nie zachwycił.
Blaru zamówił jakąś smażoną rybę z frytkami i surówkami — owszem, smakowało mu, ale porcja była mocno oszczędna. To samo tyczyło się Wiciowego zamówienia. Co prawda Wicia wybrała kurczaczki z menu dziecięcego i mogła się spodziewać dziecięcej porcji… ale bez przesady — dziecięcej, a nie dzidziusiowej.

Trzeba przyznać, że wszystko było świeże — i to jedyny plus. Ale niestety, to trochę za mało, żeby zasłużyć na miano „najlepszej restauracji w Jastarni”.

Morze, słońce, czebureki

Nagłówek tego akapitu to chyba nie nazwa miejsca, w którym jedliśmy, choć 100% pewności nie mam. Pewnego dnia skusiliśmy się na smaki zza naszej wschodniej granicy i trafiliśmy do lokalu, na którym widniał właśnie taki szyld reklamowy.

Miejsce było zupełnie niepozorne — prowadzone przez ukraińskie gospodynie z prawdziwego zdarzenia. Panie oferowały nie tylko czebureki, czyli ogromne smażone pierogi z przeróżnymi nadzieniami, będące tradycyjnym daniem Tatarów z Krymu.
Można tam było zjeść również:
 – chinkali – gruzińskie pierożki,
– pielmieni – coś w stylu naszych uszek, ale z mięsem i polane tylko masłem (bez barszczu),
– oraz genialny uzvar – kompot z suszonych owoców.
Wszystko było pyszne, świeżutkie i — co też miało znaczenie — bardzo tanie.

Fiszka sieć smażalni szprotek

To jedno z tych miejsc na kulinarnej mapie Jastarni, które po prostu trzeba odwiedzić.
A co tam dają jeść? Przede wszystkim małe rybki z Bałtyku, czyli szprotki. Ktoś mógłby pomyśleć: „Szprotki?! Ale to trzeba się nadziubać... Małe to, śmierdzące...”.
Nic bardziej mylnego! Rybki mają już oderwane łepetynki i są pozbawione wnętrzności. Można je zjadać w całości — jak frytki. Mmm… pychotka!
Oczywiście nie jest to typowo obiadowa propozycja, ale przed wyjściem na plażę warto zaopatrzyć się w fiszkowy kubełek.

Rybułka 

Mała, może trochę niepozorna budka, w której serwowana jest... ryba z bułką. Pomysł na biznes – genialny w swej prostocie.
Gorąca, świeża buła nadziana rybą (do wyboru trzy rodzaje śledzi, makrela i łosoś) to idealna propozycja na szybką przekąskę albo lekką kolację.
Szczególnie smakowały nam rybułki w wersji śledziowej — pycha!

Piekarnia - Cukiernia Konkol

Chciałabym, żeby w moim mieście była piekarnia z takim wyborem pieczywa i różnych słodkości. A w sumie... może lepiej nie — nie wiem, jakby się to odbiło na mojej wadze 😉 ?

Co robiliśmy na wakacjach?

Pogoda nam się udała idealnie: bez upałów, ale z temperaturą w okolicach 20–25 stopni, w sam raz zarówno na spacery, rowery, jak i plażowanie czy kąpiel w morzu.

Spacery po Jastarni

Oczywiście Blaru (jak to Blaru) — nieważne czy to góry, czy morze — zaopatrzył nas w mapkę wszystkich miejscowości na Półwyspie Helskim.
Zdeptaliśmy całą Jastarnię: wzdłuż, wszerz i w poprzek. Żadnej uliczki, żadnego zakamarka nie odpuściliśmy. A naprawdę jest gdzie pochodzić!

Fakt, Jastarnia to dość zatłoczona miejscowość, pełna różnych „atrakcji”, które niekoniecznie nas interesowały: balety i koncerty disco polo przy zatoce, stoiska ze wszystkim i niczym, przeróżne automaty do gier i inne elektroniczne ustrojstwa, które w magiczny sposób wyciągały z kieszeni rodziców 2- i 5-złotowe monety. Te ostatnie bardzo interesowały Puszonga. Tzw. „strefę śmierci”, którą musieliśmy minąć codziennie w drodze nad morze, mogliśmy pokonać szybkim, zdecydowanym krokiem lub utkwić tam na dłużej, obserwując Puszonga w szaleństwie zabawy.

Co by nie było, nie narzekam — to takie przemyślenia na marginesie 😉. Bo oprócz zatłoczonej, turystycznej ulicy ks. B. Sychty, w Jastarni są też klimatyczne zaułki i zakamarki, zabytkowe rybackie chatki.
Zdarzało mi się wstawać wcześnie rano i wtedy na uliczkach było całkowicie pusto.

Jastarnia

Jastarnia


Jastarnia ma przepiękny, neobarokowy kościółek pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny.
Któregoś ranka, idąc po bułki do piekarni, weszłam do środka na chwilę. Przyklękłam i rozejrzałam się dookoła.
Mój wzrok od razu przyciągnęła niesamowita ambona — w kształcie łodzi.
Nie robiłam zdjęć — w środku byli ludzie, jakoś głupio mi było.


Jastarnia  kościół
W Jastarni, od strony Zatoki Puckiej, znajduje się port pełni on funkcję zarówno portu rybackiego, jak i pomostu pasażerskiego oraz mariny jachtowej.
To także miejsce dla miłośników sportów wodnych: działa tu ośrodek żeglarstwa sportowego i baza płetwonurków.

Jastarnia port
Jastarnia port

Jastarnia port

Plażing w Jastarni

Szeroka, piaszczysta plaża to bez wątpienia jeden z największych atutów Jastarni. Jest na tyle rozległa, że bez problemu pomieści wszystkich spragnionych słońca wczasowiczów — nie trzeba więc wstawać o świcie, żeby zająć upragnione miejsce do plażingu 😊.
Choć trzeba przyznać, że zupełnie pusta plaża o godzinie 6:00 ma w sobie coś wyjątkowego... Wiem, sprawdziłam.


W tym roku nie mieliśmy zbyt wiele czasu, żeby nadrobić książkowe zaległości na plaży (no dobra, Blaru próbował — przeczytał jakieś kilkanaście stron), bo Puszong ani myślał ucinać sobie drzemki. Za to jazda na mamucie była jego stałą atrakcją.
Szczęśliwie nasze dziecię miało do dyspozycji aż dwa gatunki tych egzotycznych stworzeń: Mamuta Włochatego, czyli mnie (nazwa NIE wzięła się od ilości mojego owłosienia, żeby była jasność 😉), oraz Mamuta Dziwnego, czyli Blara. Dziwność tego drugiego polegała głównie na tym, że poruszał się na dwóch nogach, a nie na czterech jak normalny, klasyczny Włochaty Mamut... i był po prostu jakiś dziwny.

Jastarnia plaża

Było oczywiście wiele innych szaleństw. Piotruś dawał czadu: hopy, ganianego, chowanego, kopanie dziur, droczenie się z Wicią i wszystkie inne typowe nadmorskie przyjemności.
Na plaży — między zejściem 49 a 50 — trafiliśmy też na plac zabaw. Co prawda plastikowy i bez większych rewelacji, ale kilkulatkowi w zupełności wystarczał.
Choć plaża w Jastarni jest szeroka i naprawdę przestronna, to przy głównym zejściu — tam, gdzie znajduje się plaża strzeżona — parawanów potrafi być całkiem sporo. Na szczęście nie jest to jeszcze poziom „parawanowego survivalu”, jak w pobliskim Władysławowie 😉. Spokojnie można znaleźć miejsce dla siebie, bez wstawania bladym świtem.


Jastarnia plaża

Któregoś dnia postanowiliśmy przejść się plażą z Jastarni w stronę Juraty i rozbić się gdzieś z kocykiem w połowie drogi. Jak się później okazało, zupełnie nieświadomie wybraliśmy plażę dla psów — ogromna przestrzeń, a wokół nas może z trzy kocyki. Spokój, cisza i dużo miejsca, czyli idealnie.

plaża Jastarnia

Oczywiście będąc nad morzem, musieliśmy skorzystać z okazji, żeby się trochę potaplać. Wicia, Blaru i Andrzej nawet poskakali przez fale. Ja natomiast raczej trzymałam się bliżej brzegu z Piotrusiem, ale i tam mieliśmy całkiem niezłą zabawę. W tym roku Puszong reagował z dużo większym entuzjazmem na — bądź co bądź — chłodnawą morską wodę. Jak już wszedł do morza, to najchętniej wcale by z niego nie wychodził. 

Kilka słów na temat bezpieczeństwa na plaży

W tym roku na plaży w Jastarni byliśmy świadkami takich wydarzeń, że do tej pory mam ciarki na całym ciele. W ogóle to był jakiś okropnie pechowy dzień — chociaż nie wiem, czy w ogóle mogę tak napisać, mając na myśli to, co się wtedy wydarzyło.

Po kilku dniach zamkniętej plaży (na dodatek była sobota, więc weekend i więcej ludzi), ratownicy ku uciesze wczasowiczów w końcu wywiesili białą flagę. Wcześniej było podejrzenie sinicy i niestety powiewała czerwona płachta. Oczywiście część osób i tak wchodziła do wody, ale dobra — kolor flagi się zmienił, przyszedł weekend... i się zaczęło.
Najpierw zgubione na plaży kilkuletnie dziecko, chwilę później akcja ratunkowa, bo ktoś topił się w morzu. Dziecko na szczęście się znalazło — i to chyba nawet szybciej niż się zgubiło — ale nie chciałabym nigdy poczuć przerażenia rodziców, którym nagle ginie z pola widzenia maluch, na plaży pełnej ludzi i potencjalnych niebezpieczeństw. Zwłaszcza że dosłownie pół minuty później ratownicy rozpoczęli akcję ratunkową — ktoś tonął.
I szczerze? Nie wiem, czy tego człowieka udało się uratować. Ratownicy go szukali, ale nie widzieliśmy finału tej akcji, mimo że nad morzem zostaliśmy jeszcze długo. Możemy się tylko domyślać zakończenia tej historii… choć mimo wszystko mam nadzieję, że życie nie napisało dla niego aż tak tragicznego scenariusza.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że wszedł do wody przy białej fladze. Fakt — pływał w pewnej (niewielkiej) odległości od strefy strzeżonej, ale ciężko, żeby wszyscy plażowicze w Jastarni rozkładali się wyłącznie na pilnowanym odcinku. Ostatecznie, po tej akcji ratownicy zmienili flagę na czerwoną — okazało się, że są bardzo silne prądy wsteczne. Tyle że niestety kolor czerwony nie dla wszystkich oznacza zakaz kąpieli
Nie minęła godzina i znów miała miejsce kolejna akcja. Tym razem ratownicy wyciągali z wody starszą kobietę i chłopca (najprawdopodobniej babcia z wnuczkiem). Z relacji Wici i Blaru wynikało, że to też nie była łatwa interwencja. A jaki wniosek z tego? Żaden. Bo po chwili była kolejna akcja, tylko już dalej, poza zasięgiem naszej „bazy” , więc nie wiemy, co się wydarzyło. W międzyczasie na placu zabaw zgubiło się jeszcze jedno dziecko — dziewczynka na szczęście szybko się znalazła. Okazało się, że schowała się swojej babci w hamaku. A biedna kobieta o mało nie dostała zawału.

A teraz kilka moich przemyśleń:

  • Ktoś, kto uważa, że ratownicy wywieszają czerwoną flagę, bo im się nie chce pracować, są leniwi, źli, albo tak mają — niech się puknie w łeb i dziesięć razy zastanowi, zanim się odezwie. Ci ludzie ratują życie innych, narażając własne.
  • Ludzie mają okropną tendencję do oceniania innych. Uwielbiają krytykować, nie mając pojęcia o sytuacji. Naprawdę — zanim ktoś nazwie matkę czy babcię patologią, bo zgubiła dziecko, niech się chwilę zastanowi. W życiu zdarzają się różne, nagłe i niespodziewane sytuacje. Czasem wystarczy sekunda nieuwagi, by doszło do tragedii. Ale czy w takim momencie komukolwiek potrzebna jest ocena i potępienie? Myślę, że raczej pomoc i wsparcie.
  • Niestety są ludzie, którzy wciąż traktują zakaz jak wyzwanie. „Jest czerwono? To właśnie teraz wskoczę!”. Tacy buntownicy. Im bardziej zabronione, tym fajniejsze. Taaa... ja też bywam buntowniczką, ale nie chciałabym, żeby moja rodzina patrzyła, jak się topię i nikt nie może mi pomóc. Część ludzi po prostu nie zdaje sobie sprawy z zagrożeń albo je lekceważy. „Prądy wsteczne? Phi! Umiem pływać!” albo „Morze zawsze wyrzuca na brzeg”. Tylko szkoda, że niekoniecznie na ten sam brzeg, którym się wchodziło do wody…
Podsumowując — nie oceniam ludzi gubiących dzieci ani tych, którzy znaleźli się w niebezpieczeństwie w wodzie, bo nie znam szczegółów sytuacji. Natomiast z sąsiedniego parawanu usłyszałam tekst, który mnie zmroził: „Takich debili to się nie powinno ratować, niech się potopią i tyle.” Serio? Normalny człowiek, widząc, że drugiemu grozi śmierć, nie tylko mu nie pomoże, ale wręcz mu jej życzy? Sorry, ale dla mnie to nie głupota jest tu najgorsza, tylko ta przerażająca znieczulica.
No dobra. Wykład nieumiejącej pływać Żabiny dobiegł końca 😉 Czas przejść do tych mniej dramatycznych wspomnień z tegorocznego urlopu.


Wycieczka rowerowa Jastarnia - Jurata - Władysławowo

Będąc na Półwyspie Helskim, koniecznie trzeba zaliczyć wycieczkę jedną z najpiękniejszych tras rowerowych w Polsce. Droga rowerowa ciągnie się od samego Helu aż do Władysławowa i liczy łącznie 36 kilometrów. Na całej trasie jest mnóstwo wypożyczalni – zarówno z rowerami miejskimi, jak i trekkingowymi czy dziecięcymi. Ceny i jakość sprzętu są mocno zróżnicowane.

My rowery wypożyczyliśmy w Bike Brothers, gdzie panowie bardzo profesjonalnie ogarnęli nawet doczepienie przyczepki rowerowej do ukochanego Blarzego gravela. W sumie wypożyczyliśmy: rower dla mnie, tandem dla Wici i Andrzeja oraz przyczepkę rowerową dla Piotrusia.

Wycieczka rowerowa Półwysep Helski

Wycieczka rowerowa Półwysep Helski

W efekcie trzasnęliśmy sobie po półwyspie porządną, 58-kilometrową pętelkę.
Z wypożyczalni pojechaliśmy najpierw na Juratę, później wróciliśmy do Jastarni i dalej ruszyliśmy już w kierunku Władysławowa.
Trasę z Helu też znamy – jeździliśmy nią kilka lat temu, będąc tu z Wicią. Z tym że droga na Hel jest nieco trudniejsza. Przebiega przez las, miejscami są wystające korzenie drzew i trzeba bardziej uważać. Odcinek Jurata–Władysławowo to zupełnie inna bajka: teren płaski, droga szeroka i dobrze utrzymana, a większość trasy biegnie wzdłuż Zatoki. Jedzie się lekko, widoki są przepiękne.

Wycieczka rowerowa Półwysep Helski

Wycieczka rowerowa Półwysep Helski

Wycieczka rowerowa Półwysep Helski

Wycieczka rowerowa Półwysep Helski

Wycieczka rowerowa Półwysep Helski

Warto sobie zrobić przerwę gdzieś nad Zatoką i zamoczyć nogi w płyciźnie.

Wycieczka rowerowa Półwysep Helski

Wycieczka rowerowa Półwysep Helski


Wycieczka rowerowa Półwysep Helski

Wycieczka rowerowa Półwysep Helski

Wycieczka rowerowa Półwysep Helski

Wycieczka rowerowa Półwysep Helski
To idealna trasa na całodzienną rowerową wyprawę, nawet dla tych, którzy na co dzień nie jeżdżą za dużo na rowerze. Chociaż gdyby nie tandem z Andrzejem, Wicia raczej nie przejechałaby całego dystansu sama – ale właśnie dzięki takiemu rozwiązaniu i dla niej ta przejażdżka była przyjemnością.


Uwaga praktyczna dla rowerzystów 

Warto jednak wiedzieć, że momentami droga rowerowa na Półwyspie Helskim łączy się z chodnikiem. Co to oznacza w praktyce? Tłumy pieszych z parawanami, piwem, wózkami dziecięcymi i jorkami biegnącymi przy nodze. 😉 Zarówno piesi, jak i rowerzyści mają tam oczywiście prawo się poruszać, ale trzeba być czujnym – i jadąc, i idąc. Natomiast z racji tego, że piesi na drodze jednak są, to ta rowerówka nie jest dobrą trasą dla kogoś, kto chce potrenować w czasie urlopu, nie ma szans nawet porządnie pedałem zakręcić. Blaru znalazł sobie na to sposób i po prostu wstawał raniutko i około 6:00 wyruszał na przejażdżkę — wtedy było jeszcze pusto zarówno na ulicy, jak i na drodze rowerowej.

Pociągiem na Hel

Planując, jeszcze w domu, co będziemy robić podczas urlopu w Jastarni, zgodnie stwierdziliśmy, że koniecznie musimy odwiedzić Hel. Wycieczka do Helu była więc punktem obowiązkowym naszych tegorocznych wakacji. Jednak gdy Blaru pomyślał o tempie przejazdu autem tego krótkiego odcinka, to mu się słabo zrobiło. Półwysep Helski jest straszliwie zakorkowany w sezonie. Tam nie ma sensu w ogóle poruszać się samochodem, bo ciężko to w ogóle nazwać poruszaniem się. Żeby w miarę sprawnie przemieszczać się po Półwyspie drogą lądową można albo wypożyczyć rowery, albo zdecydować się na przejazd pociągiem. Jadąc na Hel wybraliśmy tę drugą opcję, w końcu wycieczkę rowerową mieliśmy już za sobą.

Podróż pociągiem po Półwyspie Helskim  kilka cennych uwag i informacji

Sama idea pociągów kursujących po Półwyspie to świetna sprawa – jeżdżą często i szybko. Nasz przejazd z Jastarni na Hel trwał zaledwie 13 minut! Dużo szybciej niż samochodem.

Ale czy komfortowo? No... różnie.
Pierwsze starcie: zakup biletu na dworcu PKP w Jastarni. Kolejka gigantyczna, tempo obsługi – ślimacze. Kasjerka jedną osobę obsługiwała ok. 15 minut. Naprawdę. Lepiej kupić on-line lub u konduktora – ale uwaga! Jeśli kasa w miejscowości odjazdu była otwarta, to za zakup u konduktora doliczana jest opłata (czytaj: kara). Jeśli kasa zamknięta – można śmiało kupić już w pociągu.
Dobrze, bilet kupiony? Świetnie. Tylko że… to nie znaczy, że wsiądziesz do pociągu 😉.
Pociągi w kierunku Helu bywają tak zatłoczone, że ludzie stoją jeden na drugim. My do jednego z nich po prostu się nie dopchaliśmy – a przeciskanie się z wózkiem tam, gdzie nie wciśnie się nawet szpilki, nie brzmi jak wakacyjna przygoda.

 Na odjezdnym, na stacji w Jastarni usłyszeliśmy jeszcze rozmowę dwóch konduktorów:
Konduktor A: „jak tam?”
Konduktor B: Machnął ręką i dodał „aby przeżyć"...
Ha ha i tak to właśnie wygląda 😃😃😃

Chcąc nie chcąc postanowiliśmy poczekać na następny pociąg, który przyjechał ... prawie pusty i w komfortowych warunkach dojechaliśmy sobie do celu naszej podróży. Chociaż to jeszcze nie koniec pociągowych absurdów. W Polsce jest wielu różnych przewoźników i jeśli taki sobie turysta z Jastarni jakimś cudem kupił bilet na pociąg, to nie znaczy, że będzie on ważny u innego przewoźnika. Niby logiczne i oczywiste, ale byliśmy świadkami takiego właśnie cudu i absurdu zarazem: babcia, która chciała jechać z wnuczkiem na Hel, kupiła bilet w kasie w Jastarni, a nastała się za nim kobiecina niemiłosiernie. Oczywiście do pociągu jej się wejść nie udało, wsiadła więc razem z nami do PKP InterCity, ... a tam konduktor miał jej prawo (chyba nawet obowiązek) wypisać opłatę za brak biletu, bo kasa w Jastarni była przecież otwarta. Całe szczęście dla co poniektórych pasażerów, w sezonie wakacyjnym, konduktorzy w pociągach jadących na Hel mają tylko jedno marzenie: „aby przeżyć"i pewnych sytuacji już po prostu nie chcą widzieć.

A jednak warto!


Mimo tych absurdów – pociąg to wciąż lepsza opcja niż stanie w samochodzie w gigantycznym korku. Myślę też że wybierając się w taką podróż z dzieckiem warto zrezygnować z wózka i zaopatrzyć się w nosidło. I może lepiej spróbować wsiąść na przystanku Jastarnia Wczasy, a nie na głównej stacji z kasą – kto wie, może tam będzie łatwiej się dostać do środka.

A jeśli ktoś ma w ekipie małego fana kolei, jak nasz Puszong, to pociągowa podróż to atrakcja sama w sobie. To on namówił nas na jeszcze jeden przejazd, tym razem z Juraty do Jastarni. Podróż trwała całe trzy minuty – ale dla niego to  była prawdziwa frajda 😉.

Hel w jeden dzień

Bardzo chcieliśmy pokazać Andrzejowi i Piotrusiowi najciekawsze i najatrakcyjniejsze — naszym zdaniem — miejsca w Helu, żeby choć trochę poczuli klimat tego miasteczka. Nie wiem, na ile nam się to udało, bo Andrzej stwierdził, że jednak Jastarnia bardziej mu odpowiada jako miejsce do spędzenia urlopu. Oczywiście trudno jest wszystko obejść w jeden dzień, więc to, co zobaczyliśmy, to tylko namiastka helskich ciekawostek.

Wizyta w Fokarium

Fokarium w Helu powstało w 1999 roku, a jego głównym celem jest ochrona i pomoc w odtworzeniu populacji foki szarej w rejonie południowego Bałtyku. Trafiają tam osobniki wymagające leczenia i rehabilitacji — takie, które bez pomocy człowieka nie poradziłyby sobie na wolności. 
Fokarium ma kilku stałych mieszkańców: Bubasa, Undę, Anię, Ewę i Foka — słodziaki 😊. Natomiast foki, które trafiają tam z tzw. interwencji, po wyleczeniu są wypuszczane do morza. To nie jest typowy ogród zoologiczny, raczej stacja badawcza i ośrodek rehabilitacyjny.

Wstęp kosztuje 5 zł i najlepiej zaplanować wizytę na godzinę karmienia.

Fokarium Hel

Fokarium Hel

Fokarium Hel
Fokarium Hel


Spacer na koniec Polski

Będąc na Helu, koniecznie trzeba zrobić sobie spacer na sam koniec (a może początek?) Polski — czyli na najbardziej wysunięty na północ punkt widoczny na mapie kraju. Z centrum miasteczka to tylko przyjemny spacerek: trochę przez las, trochę z widokiem na morze. Można tam też dojechać meleksem, ale… po co?

Hel koniec Polski



Od pewnego momentu szliśmy specjalnym pomostem nad wydmami, który stanowi jednocześnie ścieżkę dydaktyczną. Po drodze można poczytać tablice informacyjne o nadbałtyckiej roślinności.

Hel koniec Polski

Hel koniec Polski

Hel koniec Polski

Hel koniec Polski


Szlak Helskich Fortyfikacji

Hel był miejscem ważnych wydarzeń historycznych — chociażby bohaterskiej obrony granic Polski we wrześniu 1939 roku. W XX wieku miał strategiczne znaczenie militarne. W latach 30. powstał tu Port Wojenny Hel i liczne schrony torpedowe, minowe oraz amunicyjne. Pozostałości tej wojskowej infrastruktury są widoczne do dziś.
 Powstał nawet tzw. Szlak Helskich Fortyfikacji, czyli około 10-kilometrowa trasa — w sam raz do zrealizowania w czasie jednego dłuższego spaceru po lesie. Mało tego, istnieje nawet specjalna mapa, na której zaznaczone są helskie obiekty militarne. Do wielu z nich można nawet wejść. Natomiast nie są to przyjemne miejsca, decydując się na zejście na dół, warto mieć, chociaż telefon z latarką, bo w środku jest ciemno i klaustrofobiczne. Zresztą, tak właśnie miało być, bo w takich warunkach przebywali żołnierze broniący granic Polski podczas wojny. Tym razem nie schodziliśmy do bunkrów i nie zatrzymywaliśmy się jakoś specjalnie długo przy fortyfikacjach — ot tak bardziej przeszliśmy obok. Natomiast myślę, że dobrym pomysłem, urozmaicającym wakacyjny wypoczynek, byłoby przejście się trasą szlaku z mapą w ręku i „zabawa” w poszukiwaczy helskich fortyfikacji. Do tego jeszcze wizyta w bunkrze Makabra XX wieku, który jest pewnego rodzaju ekspozycją przedstawiającą konsekwencje, jakie niesie ze sobą wojna. Jak twierdzą twórcy tego miejsca, wizyta w tym podziemnym schronie, bardzo mocno przemawia do wyobraźni zwiedzających, a wychodząc stamtąd, nikt nie pozostanie obojętny na zło, jakie wiąże się z wojną.

Hel fortyfikacje

Hel fortyfikacje





Spacery po centrum i nadmorskim bulwarze

Hel ma też swoje bardziej turystyczne oblicze i jest się gdzie poszwendać. Centrum miasteczka to ulica Wiejska — pełna kawiarni, restauracji, stoisk z pamiątkami i innym badziewiem 😉. Oczywiście centrum miasteczka jest bardzo zatłoczone i w sezonie nie ma co liczyć na spokój.

Hel

Przeszliśmy się też bulwarem nadmorskim im. profesora Kazimierza Demela. Kiedyś był tam facet sprzedający gumy cynamonowe — Blaru miał nadzieję, że jeszcze go spotka, bo ten smak to jego wspomnienie z dzieciństwa, a u nas takich gum się już nie kupi.

Hel

Hel

W Helu znajdują się także porty: rybacki, pasażerski, jachtowy i marina helska.

Hel

Hel
Będąc w porcie, na prawdę warto skorzystać z możliwości przepłynięcia się statkiem. My z sentymentem wspominamy nasz rejs sprzed kilku lat. Aż nam się oczy uśmiechnęły, gdy znów zobaczyliśmy na horyzoncie nasz statek Ocean.

Hel statek Ocean
Hel

Podsumowanie wakacji w Jastarni

No i tak nam mniej więcej zleciały tegoroczne wakacje w Jastarni. Niestety, wszystkie urlopy mają jedną zasadniczą wadę — trwają zdecydowanie za krótko.

A teraz odpowiedź na pytanie, czy było warto spędzić te wakacje właśnie w Jastarni? Oczywiście, że tak! Jastarnia to miejscowość, w której każdy znajdzie coś dla siebie — i myślę, że nasze wakacyjne wspomnienia są tego najlepszym dowodem.

Nie obyło się bez minusów. Urlop na Półwyspie Helskim ma dwie podstawowe wady: sporo wczasowiczów w sezonie oraz koszmarny dojazd. Z Lubina na Dolnym Śląsku jechaliśmy do Jastarni prawie 12 godzin — masakryczne korki. Mimo to  wiemy, że na Półwysep jeszcze wrócimy. Może nie za rok, ale za jakiś czas, gdy zdążymy zapomnieć o tych drobnych niedogodnościach i znów zatęsknimy za magią „podwójnego morza”.

9 komentarzy:

Copyright © Puszongowo , Blogger