Pomysł na ten wyjazd narodził się już dobre pół roku temu. Puszong po dogłębnej analizie swojej zdrapywanej mapy Karkonoszy uparł się, że on koniec i kropka chce jechać na zamek Chojnik. Obiecałam mu wtedy, że pojedziemy na naszą „wyprawę” na zamek, kiedy tatuś Blar pojedzie na swój wyścig kolarski Gothica Trail pod koniec maja. To miał być taki nasz wzajemny prezent z okazji dnia matki i dziecka. Zapakowywaliśmy się więc w piątek w pociąg do Wrocławia, a stamtąd dalej pojechaliśmy na świętowanie do Jeleniej Góry — ja Mamut i dwa Pluszaki, czyli Puszong i Wika.
Miałam trochę pomysłów na to, co robić w ten weekend oprócz zwiedzania zamku Chojnik. W Jeleniej Górze odbywał się akurat festiwal czekolady, chcieliśmy też zobaczyć podziemia miasta, czyli Time Gates - Bramy czasu, popluskać się w Termach w Cieplicach, pospacerować po uzdrowisku, no i Wika oczywiście musiała mnie wyciągnąć na shopping w galerii. Dużo tego trochę jak na jeden weekend i nie wszystko udało się zrealizować — na tę podróż w czasie musimy się umówić już na jakiś inny wypad 😉.
Nocleg Jelenia Góra
Naszą miejscówkę noclegową mogę z czystym sumieniem polecić. Spaliśmy na Konopnickiej 23 w przyjemnym, przestronnym apartamencie w samym centrum miasta. Na dodatek mieliśmy całkiem ładny widoczek z okna zwłaszcza nocą.
Tuż po przyjeździe i zostawieniu rzeczy na naszym mieszkanku poszliśmy szukać czegoś do jedzenia. Na szczęście poszukiwania nie trwały zbyt długo — wyskoczyliśmy właściwie naprzeciwko, na pyszną pizzę do Afera Szprycera - Pizza & Szprycer. Najedzeni poszliśmy się poszlajać po mieście i wróciliśmy, jak było ciemno, a rano pobudka — wycieczka na Chojnik 😊.
Mapa z trasą wędrówki na zamek Chojnik
Startujemy
Czarny szlak na Chojnik
Po drodze mijaliśmy drzewa z takimi dziwnymi „kulkowymi naroślami”. Nie mamy pojęcia, co to jest, ale było tego dużo:
Za to, to już na pewno pozostałości po jakimś „drzewnym potworze”:
Podejście czarnym szlakiem było strome i urozmaicone kamieniami, granitowymi skałkami, korzeniami — trasa w sam raz na wyhasanie się dla Puszongowych nóg.
Nieco łatwiej zrobiło się, gdy nasz czarny szlak połączył się z czerwonym — wtedy szliśmy dość szerokim, kostkowym traktem.
Jeszcze taki widoczek nam się napatoczył po drodze:
Zamek Chojnik
Legenda o Kunegundzie z zamku Chojnik
Zamek Chojnik, jak każdy szanujący się zamek 😉, ma swoją legendę. Opowieść ta nie należy jednak do wesołych, bo pokazuje, jak okrutne mogą być kobiety i jakie są skutki tego okrucieństwa dla nich samych. Póki co więc Puszongowi nic tam nie bajdurzyłam, no ale tu mogę 😉.
Dawno, dawno temu po śmierci kasztelana jakiegoś tam, władzę na Chojnickim Zamku przejęła jego córka Kunegunda. Dziewczyna była piękna i młoda, ale niestety także próżna i okrutna. Wymyśliła sobie, że kandydaci ubiegający się o jej rękę muszą w pełnym rynsztunku, konno objechać mury zamku. No nie było to łatwe zadanie, a właściwie misja niemożliwa. Śmiałkowie jeden po drugim spadali ze swych rumaków w przepaść i ginęli. Kunegundy to jednak jakoś nie ruszało i ani myślała zmieniać te raz ustalone okrutne zasady. Minęło trochę lat i nadal żaden z młodzieńców nie był w stanie sprostać temu zadaniu. Na twarzy pięknej Kunegundy pojawiły się zmarszczki, a jej uroda nie olśniewała już tak jak dawniej. Coraz mniej było kawalerów gotowych zaryzykować własne życie dla szansy dzielenia łoża z podstarzałą, okrutną, ale i bogatą pannicą. Kiedy wydawać by się mogło, że Kunegunda już do końca swoich dni pozostanie w swym panieńskim stanie, na zamku pojawił się pewien przystojniak. Pani chojnickiego zamku od razu serce zabiło mocniej na jego widok. O dziwo temu rycerzowi udało się wykonać niebezpieczne zadanie i bez najmniejszego szwanku wjechał na dziedziniec, gdzie już czekała na niego szczęśliwa Kunegunda. Okazało się jednak, że mimo zwycięstwa nie zamierzał on poślubić kasztelanki. Spojrzał na nią z pogardą i rzekł: „pani, przybyłem by pomścić owych nieszczęsnych, których twa pycha i duma pozbawiła życia. Zaś ciebie nie pragnę wcale”. Zrozpaczona i urażona Kunegunda rzuciła się w przepaść i tak skończyło się jej panowanie na zamku. Chociaż niektórzy twierdzą, że jej duch po dziś dzień błąka się gdzieś pomiędzy ruinami, inni zaś zaklinali się, że natknęli się na zjawę rycerza na koniu.
Zwiedzamy zamek Chojnik
My nie spotkaliśmy żadnych dziwnych straszydeł, ale za to, jakie widoki rewelacyjne mięliśmy na Karkonosze i Kotlinę Jeleniogórską ze szczytu zamkowej wieży — bajka. Zanim jednak dodrapaliśmy się do tych widoczków to, pokręciliśmy się trochę po zamku.Zabytkowe mury porasta charakterystyczne i potężne pnącze. Właściwie to wygląda jak drzewo wrośnięte w ścianę zamku.
Na szczyt wieży widokowej prowadzą strome, zakręcone schodki. Nie pstryknęłam zdjęcia, bo musiałam patrzyć na to, co dzieje się pod nogami i uważać, żeby nie zahaczyć łepetyną o niski strop.
Z zamku zabraliśmy się, dopiero gdy zaczęło lekko padać. Z obawy, że posłodzony słodyczą Puszong się stopi na deszczu, postanowiliśmy schronić się w pobliskiej karczmie / restauracji. Wzięłam sobie ciepłą herbatkę, a dzieciom po soku i rozsiedliśmy się przy ławie.
Zejście z zamku żółtym szlakiem
Niedaleko głazów były ławy i teoretycznie mogliśmy się zatrzymać, ale Piotruś złapał właśnie dobre tempo, więc szkoda mi było marnować czasu na odpoczynek. Popędziliśmy dalej, a do naszych żółto-czarnych „znaczków pajacków” dołączył jeszcze zielony szlak.
Wędrujemy Doliną Choińca i dalej przed siebie i ... gubimy szlak
Gdy doszliśmy do rozwidlenia szlaków, wybraliśmy wędrówkę po zielonych znaczkach. Szliśmy Doliną Choińca i był to łatwy etap naszej przechadzki, bo póki co nie musieliśmy drapać się pod górę. Na najbliższym rozwidleniu szlaków znów zmieniliśmy kolor oznakowania — tym razem na niebieski i wtedy zaczął padać deszcz.Trasa wokół Żaru
Powrót na Chojnik? 😉
Kończymy wędrówkę
Nie analizowałam jakoś dokładnie, o której mamy transport powrotny, ale złożyło się tak fajnie, że na przystanku już czekał na nas autobus.
Tak na marginesie bardzo dziwne było dla nas płacić za miejski autobus. U nas w mieście komunikacja jest po prostu darmowa, nie trzeba kupować biletu 😉. A tu nawet „kanar” nas sprawdzał dwa razy.
Chillaut w Cieplicach
Jak jadę sama z dziećmi na weekend, to staram się tak planować wypad, żeby przez dwa dni nie zajechać ich górami. Nie powiem: kusi, żeby kolejnego dnia znów wybrać się na szlak, przecież tyle jest jeszcze dróżek do zdeptania, no ale 😉 ...Park Norweski i Park Zdrojowy w Cieplicach
Z term wyszliśmy wygłodniali jak wilki. Ruszyliśmy więc żwawo w kierunku Parku Norweskiego, w poszukiwaniu czegoś, co nadawałoby się do jedzenia. W sumie, gdybym wiedziała, że to, co dostaniemy, będzie smakowało, taki jak smakowało, to zjedlibyśmy jeszcze w barze/kawiarni na basenie. Niestety, umierające z głodu dzieci uparły się, żeby zjeść frytki w jakiejś dziwnej knajpie w parku. Już na pierwszy rzut oka i węch nosa można było się spodziewać, że wszystko było smażone na starym oleju, ale cóż z głodnym nie pogadasz. Na szczęście nie było później żadnych rewolucji żołądkowych.Podobno nazwa „Park Norweski” wzięła się od pawilonu wybudowanego na wzór restauracji z Oslo. Szkoda tylko, że pawilon był zamknięty (a raczej wyglądał na jeszcze nieotwarty), bo wtedy nie musielibyśmy jeść zdechłych frytek 😉.
Idziemy na pociąg, wracamy do domu
Z parku wyszliśmy na całkiem przyjemny deptak (plac Piastowski) z kawiarenkami, lodziarniami i restauracjami. Piotruś zaczął się nawet kłócić, że on tu już kiedyś był i to nie raz. Nie pomagały tłumaczenia, że to niemożliwe, bo przecież prawie sześciolatek wie lepiej, gdzie on był, a gdzie nie 😉. No, ale w końcu nas wszystkich olśniło, bo deptak rzeczywiście wydawał się znajomy — przypominał nam ten ze Szczawna-Zdroju, a tam bywaliśmy przecież wielokrotnie.Do stacji kolejowej, z której odjeżdżał nasz pociąg, nie było już daleko. Szliśmy więc powoli spacerkiem.
Jakoś tak za szybko zleciał nam ten weekend i w sumie dość intensywnie, bo gdy weszliśmy do domu, umęczony Puszong zasnął ... na wycieraczce 😉.
Eh, tyle mam jeszcze pomysłów na Jelonkę, ale to już na następny raz 😉.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz