To kolejna wycieczka z serii naszych urlopowych, czorsztyńskich wędrówek. Tym razem wymyśliliśmy sobie, żeby zdobyć najwyższy gorczański szczyt, czyli Turbacz położony na wysokości 1310 m n. p. m. Trasa, którą przeszliśmy to około 16 kilometrów i było na niej trochę ostrego drałowania pod górę, ale także garść pięknych widoczków i słodka nagroda za wysiłek w schronisku pod Turbaczem.
Tak na marginesie to pięknie nam się zaczął dzisiejszy dzień. Wystarczyło wyjrzeć przez okno, a od razu serce i nogi wyrywały się do wędrowania:
Mapa z trasą wędrówki
Na Turbacz jest co najmniej kilka wariantów wejścia, my wybraliśmy sobie taki:
Zarębek Niżni, Średni i Wyżni
Wycieczkę na Turbacz zaczęliśmy na osiedlu Zarębek Niżni w Łopusznej. Z Czorsztyna do punktu startowego mieliśmy do przejechania autem około 20 kilometrów. Zaparkowaliśmy samochód gdzieś przy niebieskim szlaku i żwawo ruszyliśmy w drogę.
Tuż za mostkiem zaczęło nam się ostre podejście. Cóż, nie ma to jak solidna rozgrzewka o ósmej rano, działa lepiej niż kawa.
Długo szliśmy przez las i długo drapaliśmy się pod górę, aż w końcu wypełzliśmy na
przepięknie położony Zarębek Wyżni. To trzy domy na krzyż położone z dala cywilizacji, „w pobliżu niczego” i z takim widokiem na świat, że chyba nawet człowiekowi z największą depresją wraca chęć do życia.
W Zarębku Wyżnim, na wzniesieniu, na polanie stoi sobie mała kapliczka poświęcona pamięci księdza Józefa Tischnera, który pochodził właśnie z Łopusznej. Można tam sobie przycupnąć i napawać się malowniczym gorczańskim krajobrazem. Bajka, sielanka, cisza i spokój 😍.
Droga przez las na Bukowinę Waksmundzką
Wędrówkę kontynuowaliśmy niebieskim szlakiem przez las. Krótką przerwę na kanapkę i „magiczne żelki mocy” zrobiliśmy sobie na polance z widoczkiem, a potem dalej pod górę.
Gdzieś na wysokości dawnego schroniska pod Wachową uciekł od nas Blaru. On poszedł niebieskim szlakiem, a my weszliśmy na czarny. Wszyscy odnaleźliśmy się w okolicy Bukowiny Waksumundzkiej, gdzie zrobiliśmy długą przerwę na odpoczynek. Całkiem miło by było, gdyby nie to, że Puszong dostał paniki, że go owady latające zjedzą, a w ogóle to zimne parówki są niedobre (od kiedy??? 😉).
Turbacz coraz bliżej
Wierząc, że Piotruś się „od obrazi” jak trochę jeszcze zmęczy nogi, ruszyliśmy w dalszą wędrówkę.
Szliśmy cały czas pod górę, było trochę widoczków. A gdzieś w okolicach południa naszej wspinaczce zaczęło towarzyszyć coraz więcej turystów, choć na zdjęciach tego nie widać 😉.
Spotkaliśmy też takiego sympatycznego koleżkę:
Turbacz (1310 m n.p.m.)
Udało się,
zdobyliśmy najwyższy gorczański szczyt 😊. Na Turbaczu dumnie stoi sobie charakterystyczny obelisk, żelazny krzyż i tablica informacyjna. Są też ławeczki, na których teoretycznie moglibyśmy odpocząć po trudach wędrówki, ale ludzi było sporo i dla nas brakło już miejsca. Widoczek ze szczytu też jakiś był, jednak żeby móc tak naprawdę zachwycić się górską panoramą, trzeba zejść kawałek niżej do schroniska.
U podnóża Turbacza, na wysokości 1283 m n.p.m. znajduje się
schronisko PTTK im. Władysława Orkana. Jest to jedna z największych baz turystycznych w regionie — tłoczna i gwarna, ale jednak z fajnym klimatem i niesamowitymi widokami na Tatry i Pieniny.
A jaką pyszną szarlotkę oni tam mają — niebo w gębie 😍
Powrót do Łopusznej
Po wyjściu ze schroniska widoczków ciąg dalszy:
W drodze powrotnej przez dłuższy czas trzymaliśmy się czerwonych znaczków. Początkowo szliśmy przez rozległą, malowniczą halę. Schodziło (a właściwie zbiegało) się zdecydowanie łatwiej niż wchodziło 😉.
Przyjemnie nam się wędrowało — po drodze mieliśmy trochę widoczków, trochę kamoli, ale i dość szerokie leśne trakty.
Z czerwonego szlaku odbiliśmy dopiero na rozwidleniu niedaleko bacówki. Dalej wędrowaliśmy po czarnych znaczkach, czyli nieco ponad 4 kilometry szlakiem imienia Seweryna Goszczyńskiego.
A to nasza ostatnia na trasie przerwa, pod takim przyjemnym drzewkiem:
Kiedy czarne oznakowania skończyły się, mieliśmy może z 50 metrów do miejsca, przy którym zaparkowaliśmy samochód.
P. S. Owce na tych wakacjach po prostu nas kochają 😉 — w drodze powrotnej znów wybiegły nam pod auto, ot tak przywitać się 😉.
Przepiękne zdjęcia, byłem tam kilkanaście lat temu latem. Chyba z Klikuszowej wyruszyliśmy, nie pamiętam.
OdpowiedzUsuńPiękne okolice 😊
Usuń