Zaczynamy nasze wakacyjne wędrówki
Mapka z trasą wycieczki:
Właściwie cały niesamowity klimat dzisiejszego wędrowania zrobił się jeszcze zanim wyruszyliśmy na szlak. Do punktu startowego, na parkingu przy przełęczy Snozka, podjechaliśmy dosłownie kawałeczek autem, a po drodze, pośród porannych mgieł pokazał nam się taki sympatyczny widoczek 😍:
Górskie wędrówki o świcie
Auto zostawiliśmy na parkingu przy przełęczy Snozka, niedaleko bacówki i o absurdalnej godzinie — 5:40 ruszyliśmy na szlak. Na starcie nie widzieliśmy właściwie nic prócz porannych mgieł — wszędzie dookoła było białe rozlane „mleko”.Okazało się jednak, że to mleko tylko dodało uroku naszej przechadzce. Połączenie gry świateł, cieni i mgieł stworzyło bajeczną atmosferę. Na naszych oczach co chwilę zmieniały się widoki na górskie panoramy, a my rozdziawialiśmy gęby z zachwytu. Zdecydowanie opłacało się wstać tak wcześnie.
I tak z zachwytem w oczach dotarliśmy aż do placu zabaw, na którym Piotruś wymyślił sobie zostać nieco dłużej.
(Nie)stety wszystko było mokre, a nad nami wisiała jakaś mało przyjazna, ciemna chmura, więc szybko zmotywowaliśmy Puszonga do dalszej wędrówki.
W oddali widać było górę Wdżar (766 m n. p. m.), która jest nieczynnym wulkanem i na którą można sobie wjechać wyciągiem.
Hmmm, a tu chyba ktoś, kto znakował szlak, przysnął na trawie i zapomniał o zabraniu puszki po farbie. Trasa do tego momentu była oznakowana dziwacznie, źle — teraz wyjaśniło się dlaczego. Pewnie znakarz szedł sobie z flaszeczką, maznął niebieski znaczek to tu, to tam, aż w końcu padł zmęczony na trawie. Ot taka nasza teoria 😉.
Kierunek ruiny bacówki
Dalej wędrowaliśmy już pięknie oznakowanym szlakiem, wciąż niebieskim. Szliśmy przez las, podpierając się kijkami. Najpierw weszliśmy na szczyt o jakże ciekawej nazwie Kuternogowa (956 m n.p.m.), ale widoczków żadnych z niego nie było. Do ruin bacówki mieliśmy jeszcze 1,3 km, więc jeszcze kawałek powolnego tuptania pod górę.Odpocząć zdecydowanie było warto, bo za chwilę czekało nas ostre podejście.
Pełzniemy na Lubań
Pojedliśmy, popiliśmy, odpoczęliśmy i ruszyliśmy w dalszą drogę — ścieżką prowadzącą pod górę, pomiędzy kwitnącą na różowo wierzbówką.
Lubań (1211 m n. p. m.) i wieża widokowa
Zanim dotarliśmy na Lubań, minęliśmy jeszcze studencką bazę namiotową. Wow!!! Ale klimat móc spać w takim miejscu 😍😍😍:Ta baza jest jedną z najstarszych baz studenckich i działa już ponad 60 lat. Jest tam 45 miejsc noclegowych w trzyosobowych namiotach, ale można też przytaszczyć swój namiot — miejsca na rozbicie się jest sporo.
Udało się — dotarliśmy na wieżę widokową na Lubaniu:
Wieża została wybudowana w 2015 roku, jest drewniana i całkiem spora — ma 30 metrów wysokości. Wieża ma też swojego patrona — majora Józefa Chlipałę pseudonim „Lubański”. Był on jedynym oficerem międzywojennego Wojska Polskiego, który pochodził z Ochotnicy (wieża leży na terenie gminy Ochotnica Dolna), żołnierzem kampanii wrześniowej w 1939 r., Armii Polskiej we Francji, więźniem hitlerowskich Oflagów i żołnierzem Armii Krajowej. Jak nietrudno się domyślić, major Chlipała swój pseudonim konspiracyjny przyjął właśnie od nazwy Lubań.
Jeszcze zanim się wdrapaliśmy na wieże, widoczki były zachwycające:
A wyżej panorama dosłownie zapierał dech w piersiach 😍.
Przepięknie widać: Tatry, Pieniny, Beskid Sądecki, Beskid Wyspowy, Podhale, jezioro Czorsztyńskie i Gorce:Powiadają, że Lubań to przeklęta góra i miejsce spotkań czarowników. Dawno, dawno temu dwóch takich magików poprztykało się tam tak, że na skutek rzucenia jakiegoś zaklęcia, "zniknęli" całe stado owiec wraz z pasterzami. Do tej pory, raz w roku, w dniu świętego Jakuba – 25-go lipca, czyli akurat w Puszongowe urodziny, spod ziemi dochodzą nawoływania juhasów i beczenie owiec...
No to mogłaby być ciekawa atrakcja 😉, ale spóźniliśmy się kilka dni 😉.
To my wyszliśmy z lasu i włożyliśmy się z takim widoczkiem na świat 😏 i leżeliśmy, odpoczywaliśmy — bajka 😍.
No to mogłaby być ciekawa atrakcja 😉, ale spóźniliśmy się kilka dni 😉.
Zbiegamy ze szczytu Lubania
Na Lubaniu, pod wieżą zrobiliśmy sobie długą przerwę na popas. Gdy wypoczęliśmy, ruszyliśmy w drogę powrotną początkowo niebiesko-czerwono-zielonym szlakiem.
Od skrzyżowania pod Lubaniem doszedł nam jeszcze żółty szlak i to tego koloru się trzymaliśmy prawie do końca wycieczki.
Zejście prowadziło nas ostro w dół, a widoki były przepiękne, ale trzeba było uważać na każdy krok.
Na szczęście niecały szlak aż do samych Kluszkowców był aż tak stromy i kamienisty.
Eh nie wiem jak skomentować to zdjęcie — wielkie szczęście ma człowiek, którego życie tak wygląda, chociaż przez moment:
Idziemy spać?
Każda bajka musi się jednak skończyć, a my nie mogliśmy wylegiwać się tak do końca świata 😉, więc chcąc nie chcąc zebraliśmy się w końcu i powędrowaliśmy w stronę miejscowości.
Jedynym minusem tego, że Puszong tak szybko pognał nas w góry, było to, że dziecię nam się nie wyspało. Końcówka drogi przez Kluszkowce była dla niego już zbyt wyczerpująca.
Siadłam więc z dzieckiem pod remizą strażacką, przytuliłam, osłoniłam parasolką, a po 3 minutach usłyszałam chrapanie.
Gdy Piotruś słodko spał, Wika i Blaru energicznie maszerowali na parking po auto.
Załapali się jeszcze na jeden widoczek i na bliskie spotkanie z muczącą krową 😉.
Relaksik
Zapewniam, że żaden Puszong nie został uszkodzony, ani doprowadzony do skrajnego wyczerpania podczas tej wycieczki 😉. Piotruś odespał, co trzeba i na obiad razem z nami ochoczo wcinał kiełbasę z grilla. Później jeszcze miał siłę rozegrać niekończący się mecz piłki nożnej trampolinowej.
To zdecydowanie był udany dzień 😊😊😊.
Uwielbiam góry i jestem oczarowana tymi zdjęciami. Są wspaniałe.
OdpowiedzUsuńMoje rodzinne strony, zdjęcia piękne
OdpowiedzUsuń