Jednak korzystając tylko z transportu publicznego, taki wypad w góry, jednym dniem nie bardzo da się zrealizować. Stwierdziłam więc, że wyjdę punktualnie z pracy 😉 i wpakujemy się w pociąg do Wrocławia, tam przenocujemy, a rano pojedziemy już do Szklarskiej. Jak wymyśliłam, tak też zrobiliśmy. Pomysł ten spotkał się ze szczególnym uznaniem Wici, bo przystanek we Wrocku oznaczał (niestety dla mnie) shopping w galerii.
Na tych zakupach trochę nam zeszło, a pociąg z Wrocławia do Szklarskiej mieliśmy raniutko, bo o 6:27. Wici i Puszongowi ciężko było się więc zwlec z łóżek, a śniadanie jedli dopiero w połowie drogi — wcześniej ich brzuchy jeszcze spały. Oczywiście do pociągu wskoczyliśmy dosłownie w ostatniej chwili, ale w moim przypadku to nic dziwnego — czas jest dla mnie pojęciem względnym 😉.
Planów na tę wycieczkę miałam w głowie kilka. Trasa miała ulegać modyfikacjom wraz z rozwojem warunków pogodowych. Prognozy na dziś zapowiadały przelotne i intensywne deszcze, ale liczyłam, że uda nam się wstrzelić w jakieś okienka pogodowe i nieco połazić po szlakach. W najgorszym razie czekał nas spacer tylko na Złoty Widok, Chybotek i Wodospad Szklarki. Te trzy punkty są oddalone od siebie w niewielkiej odległości, więc gdyby dobrze się sprężyć można je „zaliczyć” nawet w pół godziny. Na szczęście prognozy się nie sprawdziły, a pogoda na wędrówkę była po prostu wymarzona. W sumie zrobiliśmy 12 km i cała nasza trójka poczuła, że ma nogi na odpowiednim miejscu 😉.
Taki przyjemny przystanek w towarzystwie „biedronek” i lemoniady cytrynowej sobie zrobiliśmy
Oprócz niewątpliwie sielankowego otoczenia Chata Izerska ma jeszcze jeden atut (a może wręcz przeciwnie jest to wada 😏 ?), czyli plac zabaw. Jeszcze na Chybotku Piotruś „spodobał się” dwóm dziewczynkom, które wędrowały z nami cały czas aż do tej pory. No i wraz z rodzicami nowo poznanych koleżanek utknęliśmy na tym placu zabaw na bardzo długo.
„Maluchy” zajęły się sobą, a my z Wicią podziwiałyśmy widoczki i zastanawiałyśmy się gdzie się podział ten zapowiadany deszcz.
Całkiem przyjemnie nam się szło po minięciu ulicy Piastowskiej. Skończył się asfalt i weszliśmy wtedy w bardziej zalesione tereny.
Dojście do wodospadu jest łatwe, nic więc dziwnego, że zwykle są tam tłumy ludzi. Zwykle, ale nie dziś, bo pomimo weekendu naprawdę nie było zbyt wielu turystów. Czemu tak? - nie wiem, ale zdecydowanie nam to odpowiadało 😊.
Przy wodospadzie zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę, która wynikła też z tego, że zaczęło padać. Stwierdziliśmy, że siądziemy sobie w schronisku Kochanówka i coś zjemy, ewentualnie spróbujemy przeczekać deszcz. Pomysł był dobry: Wicia i Puszong wciągnęli po gofrze, a ja wzięłam pyszną zupę gulaszową.
Zdjęcia są z kolejnego dnia, bo przecież w niedzielę musieliśmy tam wrócić 😉.
Z Esplanady mamy jeszcze jedno, ale mocno archiwalne wspomnienie (dla mnie raczej traumatyczne 😉) związane z przejażdżką na wieży emocji. Boże nigdy więcej tam nie wsiądę! Nawet gdyby zapłacili mi milion dolarów — modliłam się i myślałam, że umrę. Ponoć z wierzchołka 12-metrowej wieży rozciąga się przepiękna panorama na Karkonosze, yyy ... nie wiem, bo przez cały czas miałam zamknięte oczy. Wici i Blarowi się podobało i umówmy się, że to ich opinia może tu posłużyć jako rekomendacja 😏.
W Esplanadzie są jeszcze inne, spokojniejsze rozrywki typu dmuchańce, kulki i mini golf. Na pewno jest to bardzo fajne miejsce jako przerywnik od górskich wędrówek.
Poszwendaliśmy się jeszcze trochę po miejscowości, zrobiłam drobne zakupy oscypkowe i nogi same poniosły nas w kierunku placu zabaw na skwerze Ducha Gór. No cóż w końcu nawet „poważna”, „prawie dorosła” Wicia zjeżdżała na tyrolce (no i ja stary Mamut też 😉).
Na tych zakupach trochę nam zeszło, a pociąg z Wrocławia do Szklarskiej mieliśmy raniutko, bo o 6:27. Wici i Puszongowi ciężko było się więc zwlec z łóżek, a śniadanie jedli dopiero w połowie drogi — wcześniej ich brzuchy jeszcze spały. Oczywiście do pociągu wskoczyliśmy dosłownie w ostatniej chwili, ale w moim przypadku to nic dziwnego — czas jest dla mnie pojęciem względnym 😉.
Trasa naszej wędrówki
Szklarska Poręba: Złoty Widok, Chybotek i Wodospad Szklarki
Kierunek Złoty Widok
Na dobry początek postanowiliśmy wybrać się na Złoty Widok, czyli nowoczesny taras widokowy, z którego rozciąga się niesamowita panorama na Karkonosze. Od stacji kolejowej to około 1,5 km. Początkowo nie szliśmy szlakiem, ale trasa do Złotego Widoku jest naprawdę ładnie oznaczona. Chociaż moja durna nawigacja, w którymś momencie zdurniała jeszcze bardziej i kazała mi zawracać (to ją wyłączyłam 😉).
Taki przyjemny przystanek w towarzystwie „biedronek” i lemoniady cytrynowej sobie zrobiliśmy
A potem potuptaliśmy dalej: kierunek Złoty Widok
Złoty Widok
Panorama, która rozciąga się ze Złotego Widoku była, dostępna dla turystów już dawna, ale dopiero kiedy wiosną 2020 oddano do użytku nowoczesny taras widokowy, zrobiło się to miejsce bardzo popularne. Oczywiście zwolenników powstania takiej platformy było co najmniej tylu co przeciwników, a dyskusje na różnych górskich grupach toczyły się długo. My na Złotym Widoku byliśmy ładnych parę lat temu, kiedy Wicia była niewiele starsza od Puszonga, a jego nie było nawet w planach. Kiedyś było tam zdecydowanie mniej ludzi, a widoki były równie piękne.
W otoczeniu tej niesamowitej panoramy zjedliśmy sobie drugie śniadanie i powygrzewaliśmy się trochę na słońcu.
Chybotek
Chybotek to takie śmieszne skałki, które się chyboczą, jak się na nie wlezie 😉. Najwyżej położony kamień waży kilkadziesiąt ton i ma średnicę około czterech metrów, a wsparty jest jedynie w dwóch miejscach i tak sobie leży od wielu, wielu lat. Od Złotego Widoku do Chybotka jest rzut beretem, więc zgodnie z planem i tam zrobiliśmy sobie spacerek.Wędrujemy niebieskim szlakiem
Pochybotaliśmy się chwilę i ruszyliśmy w dalszą trasę, a naszym kolejnym celem był Wodospad Szklarki. Od skałek do wodospadu można w zasadzie dojść w jakieś 20 minut, podążając początkowo ścieżką poza szlakiem (wszystko ładnie oznaczone nie ma opcji zgubienia się 😉). Jednak my zdecydowaliśmy się powędrować zupełnie inaczej i od Chybotka ruszyliśmy po niebieskich znaczkach.
Wędrowaliśmy sobie tak prawie pustym szlakiem (szok!), aż doszliśmy do Chaty Izerskiej. Jak tam było ładnie: rozległa zielona łąka i te widoczki dookoła 😍.
Oprócz niewątpliwie sielankowego otoczenia Chata Izerska ma jeszcze jeden atut (a może wręcz przeciwnie jest to wada 😏 ?), czyli plac zabaw. Jeszcze na Chybotku Piotruś „spodobał się” dwóm dziewczynkom, które wędrowały z nami cały czas aż do tej pory. No i wraz z rodzicami nowo poznanych koleżanek utknęliśmy na tym placu zabaw na bardzo długo.
„Maluchy” zajęły się sobą, a my z Wicią podziwiałyśmy widoczki i zastanawiałyśmy się gdzie się podział ten zapowiadany deszcz.
Piotrusiowi bardzo nie chciało się iść dalej. Wyhasał się z koleżankami na placu zabaw i cała jego energia poszła w las. Wskakiwał więc co jakiś czas na Mamuciego barana i tak jakoś sobie szliśmy niespiesznie w otoczeniu takich krajobrazów:
Całkiem przyjemnie nam się szło po minięciu ulicy Piastowskiej. Skończył się asfalt i weszliśmy wtedy w bardziej zalesione tereny.
Kierunek Wodospad Szklarki
Tu przez chwilę zastanawiałam się, czy nie wybrać innej drogi (tej na manowce oczywiście) 😏, ale ostatecznie powędrowaliśmy czarnym szlakiem w kierunku wodospadu:
Gdy doszliśmy do drogi, a naszym oczom ukazały się stragany ze wszystkim i z niczym, wiedziałyśmy z Wicią, że do wodospadu jest już niedaleko. Wciągnęłyśmy więc na drogę grillowanego łoscypka z żurawiną (Piotruś zdecydowanie wzgardził naszym posiłkiem) i potuptaliśmy dalej szerokim chodnikiem w kierunku kas Karkonoskiego Parku Narodowego.
Wodospad Szklarki
Wodospad ten jest drugim co do wielkości wodospadem w polskiej części Karkonoszy i ma 13,3 m wysokości. Nie jest on jakiś imponująco wielki, ale bardzo malowniczy i taki romantyczny.Dojście do wodospadu jest łatwe, nic więc dziwnego, że zwykle są tam tłumy ludzi. Zwykle, ale nie dziś, bo pomimo weekendu naprawdę nie było zbyt wielu turystów. Czemu tak? - nie wiem, ale zdecydowanie nam to odpowiadało 😊.
Przy wodospadzie zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę, która wynikła też z tego, że zaczęło padać. Stwierdziliśmy, że siądziemy sobie w schronisku Kochanówka i coś zjemy, ewentualnie spróbujemy przeczekać deszcz. Pomysł był dobry: Wicia i Puszong wciągnęli po gofrze, a ja wzięłam pyszną zupę gulaszową.
Legenda o wodospadzie Szklarki
Z powstaniem wodospadu związana jest ładna, chociaż smutna legenda. Podobno niegdyś w okolicach Szklarskiej Poręby żył sobie smok, któremu ludzie z oczywistych powodów, woleli nie wchodzić w drogę. W tym czasie w miasteczku mieszkał też szklarz, który był tak dobry w swoim fachu, że okoliczni mieszkańcy zamiast po imieniu zwracali się do niego po prostu Śklarz. Miał on córkę — piękną i ciekawą świata dziewczynę, którą nazywano Śklarką. Lubiła ona spacerować po lesie i kochała przyrodę. Któregoś dnia, podczas takiego spaceru, spotkała siedzącego przy potoku Liczyrzepę. Duch Gór i Śklarka polubili się i co jakiś czas spotykali się na pogawędkach w lesie. Podczas jednego z takich spotkań Liczyrzepa poprosił dziewczynę o przysługę, chodziło o opiekę nad ranną sarenką. Śklarka bez chwili wahania postanowiła, że zajmie się zwierzęciem, które zresztą szybko przyzwyczaiło się do swojej nowej opiekunki i bardzo ją polubiło. Mimo to Śklarka stwierdziła, że miejsce dzikiego zwierzęcia jest w lesie i gdy tylko jej przyjaciółka wyzdrowiała odprowadziła ją do Ducha Gór. Niestety, w lesie sarenka nagle zboczyła z drogi i pobiegła wzdłuż rzeki — wprost do miejsca, w którym mieszkał smok, oczywiście Śklarka pobiegła za nią. Wszystko to zobaczył Liczyrzepa, który chcąc ratować dziewczynę, chwycił kamień i rzucił, celując prosto w głowę smoka. Pech chciał, że chybił i trafił w dno rzeki, które pękło i utworzyło urwisko, zabierając Śklarkę ze sobą. Przerażony Duch Gór dobiegł do urwiska i zobaczył, że spływająca woda utworzyła wodospad, obok którego leżała martwa dziewczyna. Upamiętniając to wydarzenie, wodospad nazwano Śklarką, a z czasem jego nazwę zmieniono na Szklarkę i tak już pozostało.Wędrujemy dalej
Gdy deszcz zmienił się w lekką mżawkę, postanowiliśmy, że ruszamy w dalszą trasę. Cofnęliśmy się kawałek do zielonego szlaku i dalej tuptaliśmy sobie lasem, wzdłuż rzeki Kamienna.Plac Zabaw
Gdy doszliśmy do centrum Szklarskiej Poręby, Piotruś zaczął marudzić, że bolą go nogi. Stwierdziliśmy wiec, że klapniemy chwilkę na ławce, odpoczniemy, a potem poszukamy czegoś dobrego do jedzenia. No tylko, że zatrzymaliśmy się na Skwerze Ducha Gór (początek ulicy Turystycznej), czyli na placu zabaw. Nie trudno się chyba domyślić, że Puszong tym sposobem dostał zastrzyk nowej energii, a my z Wicią utknęłyśmy na placu na dłuuugo 😉.Zdjęcia są z kolejnego dnia, bo przecież w niedzielę musieliśmy tam wrócić 😉.
Idziemy jeść
W końcu głodna Wicia się wkurzyła 😉, wzięła Puszonga „pod pachę” i poszliśmy zjeść obiad do „Harnasi”.Boże, jakie tam są duże porcje — masakra! No i smacznie też jest. Po tym obżarstwie nie mięliśmy siły wstać od stołu a co dopiero iść, a na naszą kwaterę był jeszcze kawałeczek. Dlatego, gdy zobaczyliśmy postój taksówek, wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia i jednogłośnie stwierdziliśmy, że dość już wędrówki na dziś. Ba, zrobiliśmy 12 km, więc podwózka nam się należała 😉.
Co robić w Szklarskiej Porębie oprócz chodzenia po górach?
Na kolejny dzień naszego pobytu w Szklarskiej nie planowałam już żadnych wędrówek po górach. Trochę popsuła się pogoda, całą noc lało i zrobiło się dużo chłodniej (około 10 stopni w miejscowości), więc wymyśliliśmy sobie nieco inne atrakcje. Tuż po śniadaniu ruszyliśmy na przechadzkę do centrum Szklarskiej Poręby, aby równo o godzinie 10:00 rozpocząć...
Szaleństwo w Rodzinnym Parku Rozrywki Esplanada
Tak właściwie to ja nie przepadam za wszelkim wesołymi miasteczkami, karuzelami zjeżdżalniami i innymi parkami rozrywki. Boję się i tyle, no ale czego się nie robi dla dzieci ? 😉.
Główną atrakcją Esplanady jest Alpine Coaster, czyli kolejka górska z niesamowitą panoramą na Karkonosze.
W tym momencie Piotruś krzyczał: „To jest mój najlepszy dzieeeeeeeń!!!!!”
Z Esplanady mamy jeszcze jedno, ale mocno archiwalne wspomnienie (dla mnie raczej traumatyczne 😉) związane z przejażdżką na wieży emocji. Boże nigdy więcej tam nie wsiądę! Nawet gdyby zapłacili mi milion dolarów — modliłam się i myślałam, że umrę. Ponoć z wierzchołka 12-metrowej wieży rozciąga się przepiękna panorama na Karkonosze, yyy ... nie wiem, bo przez cały czas miałam zamknięte oczy. Wici i Blarowi się podobało i umówmy się, że to ich opinia może tu posłużyć jako rekomendacja 😏.
W Esplanadzie są jeszcze inne, spokojniejsze rozrywki typu dmuchańce, kulki i mini golf. Na pewno jest to bardzo fajne miejsce jako przerywnik od górskich wędrówek.
Trochę słodkości i znowu zabawa
Gdy się już wyszaleliśmy, postanowiliśmy zgodnie, że idziemy zjeść „coś słodkiego”. No i poszliśmy do Pączkarni „Różana” naprzeciwko. Wzięliśmy sobie po solidnej dawce kalorii, ciepłą herbatę, a ja skusiłam się jeszcze na kawę (chociaż w sumie jej nie potrzebowałam 😉). W Różanej mają pączki chyba ze wszystkimi możliwymi nadzieniami, jakie sobie można wymarzyć — mmmm było pysznie.Poszwendaliśmy się jeszcze trochę po miejscowości, zrobiłam drobne zakupy oscypkowe i nogi same poniosły nas w kierunku placu zabaw na skwerze Ducha Gór. No cóż w końcu nawet „poważna”, „prawie dorosła” Wicia zjeżdżała na tyrolce (no i ja stary Mamut też 😉).
Niestety wszystko, co dobre kończy się zdecydowanie zbyt szybko i nadszedł czas powrotu do domu.
P.S. Stało się: sprzed nosa uciekł nam pociąg powrotny do Wrocławia, czego właściwie można się było po mnie spodziewać. Tragedii nie było, następny miał przyjechać za jakąś godzinę. Siedliśmy więc sobie na stacji i odpaliliśmy którąś tam część bajki Auta o przygodach super szybkiego Zygzak McQueen.'a 😉.
Wspaniały opis, cudowna przygoda
OdpowiedzUsuń