czerwca 01, 2019

czerwca 01, 2019

Karkonosze: wycieczka do Karpacza, wyciąg na Kopę, Schronisko Dom Śląski


Blaru jak co roku wyruszył na swoją rowerową wyprawę, Wicia pojechała do Głogowa i tak się złożyło, że zostałam z Puszongiem sama w piękny czerwcowy weekend. Już od jakiegoś czasu chodziła mi po głowie jakaś samotna wędrówka po górach. Na taką całkowitą samotną wycieczkę przyjdzie mi jednak jeszcze trochę poczekać, ale postanowiłam wziąć Piotrusia na wycieczkę do Karpacza z okazji Dnia Dziecka (i sama sobie też zrobić prezent). Tak naprawdę to ten Dzień Dziecka to taki tylko pretekst i nie chodziło mi nawet o to, że nie chciało mi się siedzieć w mieście w ładną pogodę. Ja po prostu potrzebowałam tego wyjazdu jak powietrza. Parę rzeczy się zmieniło ostatnio w moim życiu (mam nadzieję, że na plus), a góry pozwalają mi trochę nabrać dystansu do rzeczywistości, przemyśleć parę spraw, nabrać wiatru w żagle.


Sama w góry z dzieckiem?

Tego samego dnia, gdy Blaru autem z rowerem na dachu ruszył na wyprawę w Beskid Sądecki, ja przed szóstą rano z Puszongiem w wózku ruszyłam w kierunku przystanku na autobus do Karpacza. Zaplanowałam nam przepiękną traskę, na samą myśl aż mi się buzia śmiała. Jednak realizacja tego pomysłu wymagała nieco większego ogarnięcia logistycznego niż zwykle, bo pojawił się zasadniczy problem – nie mieliśmy żadnego tragarza. Nasz codzienny wózek kompletnie nie nadaje się do użytku w terenie, zabranie nosidła ergonomicznego czy nawet chusty też w żaden sposób mnie nie ratowało, bo stwierdziłam, że nie będę w stanie nieść 15 kg słonika z przodu i plecaka na plecach. No i nie było szans, żeby Piotruś przeszedł na własnych nogach całą trasę. Na rozwiązanie tego problemu szybko znalazłam wyjście: wypożyczyłam w Karpaczu nosidło turystyczne. Pomysł wydawał mi się dobry, w końcu było gdzie wrzucić Puszonga, a samo nosidło ma przecież całkiem sporo miejsca na bagaż. A jak to wyszło realnie?


Obowiązkowy punkt wycieczki - szaleństwa na placu zabaw 

Do Karpacza przyjechaliśmy około 9:00, natomiast nasza wypożyczalnia była otwarta od 10:00. Puszong wykorzystał więc sytuacje i wpadł w wir szaleństwa na placu zabaw naprzeciwko przystanku Karpacz BACHUS.



Mamy nosidło turystyczne i...

no właśnie czym to się skończyło? A no to może od początku, czyli zaczęło się od tego, że dotarliśmy wypożyczalni. Już wcześniej miałam uzgodnione telefonicznie z właścicielem, że będę mogła zostawić u niego w sklepie nasz wózek i przed wyjściem na szlak przepakować się w nosidełko. Na miejscu przywitała nas bardzo miła pani, która pomogła mi ogarnąć, o co chodzi z tym nosidełkiem. Była nieco zdziwiona, że sama z dzieckiem wybieram się na szlak i cały czas namawiała na wypożyczenie wózka. Ja zrażona do korzystania z tego typu pojazdów w czasie wycieczek po w górach, namówić się nie dałam. Jaki był tego efekt? A no taki, że od wypożyczalni na Konstytucji 3 Maja chyba cudem dopełzłam pod dolną stację wyciągu na Kopę - to było chyba najtrudniejsze 2 km, które przeszłam w swoim życiu.


Dalej wjechaliśmy z Piotrusiem wyciągiem i ... doszliśmy tylko do Schroniska Dom Śląski. Nie byłam w stanie iść dalej nawet z pustym tym ustrojstwem na plecach. Ale czy to znaczy, że w ogóle nie warto było jechać i że się czułam zawiedziona? Absolutnie tak nie było! Wycieczka, chociaż zupełnie nie tak ją sobie wyobrażałam, była dla mnie cudowną odskocznią i naprawdę pozwoliła mi się zrelaksować. A że później musiałam doprowadzić do wyglądu moje poobcierane od pasów plecaka chuderlawe ramiona ... to już inna sprawa.

To zdjęcie to najlepszy dowód, że nie potrafię robić selfie i nosić dziecka w nosidle turystycznym 😃 

Mimo, że trasa od wypożyczalni do dolnej stacji kolejki na Kopę to zaledwie 2 km, to po drodze musiałam zrobić sobie przerwę. Paski nosidła okropnie wbijały mi się w ramiona, a Puszong jak na złość (mimo wcześniejszego niezadowolenia) stwierdził że dobrze mu na mamucich plecach nawet w turystyku. Zrzuciłam swe dziecię z pleców na przeciwko parkingu pod wyciągiem i tam zrobiliśmy sobie przerwę na żarełko.

Pod wyciągiem czekała nas gigantyczna kolejka. Zresztą niczego innego się nie spodziewałam w tak popularnym miejscu. Kolejka posuwała się w miarę płynnie, staliśmy jakieś 15 minut. Puszong w tym czasie ćwiczył wspinaczkę po schodach, a ja kontem oka zerkając na dziecko, usiłowałam nie parsknąć śmiechem, słuchając (bardziej z konieczności niż z chęci) rozmów niektórych ludzi...


Wjazd wyciągiem na Kopę

Odstaliśmy swoje, zapłaciłam za bilet, który Puszong dumnie chwycił w swe łapki i podeszliśmy pod wyciąg. Jeśli chodzi o ceny biletów, to aktualny cennik można znaleźć tutaj. My zapłaciliśmy 55 zł za opcję wjazd i zjazd — no mało to nie jest, ale z drugiej strony transport na górę kosztuje. Trochę obawiałam się, jak poradzę sobie z Piotrusiem i tym dziwnym nosidełkowym ustrojstwem, ale z pomocą raz-dwa pospieszyła nam obsługa. Wpakowali nas do gondoli i pojechaliśmy. No właśnie, zasadniczo na Kopę wjeżdżają duże, czteroosobowe kanapy, ale są też dwa wagoniki z gondolami. Nasza podróż trwała około 8 minut i dla Puszonga to była mega frajda. Siedział taki dumny, uśmiechnięty, podziwiał świat ... i cały czas trzymał bilet w rączce — w końcu mogła wpaść kontrola 😄.


Widoczki

Wyskoczyliśmy z wyciągu i zrobiliśmy sobie jeszcze krótką przerwę na podziwianie widoczków i spałaszowanie czekolady.


Wędrujemy do Schroniska Dom Śląski

No i ruszyliśmy w drogę: ja z ustrojstwem na plecach a Puszong pełen energii, na własnych nogach. Raz dwa znalazł sobie kolegę, z którym szedł kawałek razem. Jednak gdy zobaczył na niebie samoloty, moto (para ?) lotnie, wszystko inne przestało mieć znaczenie i tak staliśmy z pół godziny, wpatrując się w niebo. Droga od Kopy w kierunku Domu Śląskiego to bardzo piękna i łatwa trasa. Spokojnie do przejścia na własnych nogach nawet dla 2, 3-latka. Chociaż Piotrusia na chwilę wrzuciłam w nosidełko, bo pewnie nigdy byśmy się nie oderwali od naszego punktu obserwacyjnego.










Słodkie lenistwo

W schronisku uzupełniliśmy nasze zapasy wody i wciągnęliśmy porcję pomidorówki, którą zagryzaliśmy frytami. Później Puszong naciągnął mnie jeszcze na loda świderka. Wewnątrz budynku było dość duszno, więc po spałaszowaniu żarełka znów wróciliśmy na zewnątrz, kontynuować nasz relaksik. Długo tak sobie leniuchowaliśmy, myślę, że spokojnie ponad dwie godziny. Leżeliśmy sobie na zielonej trawce, wypatrując samolotów i podziwiając piękne górki. Totalny reset dla umysłu, tego właśnie potrzebowałam - cudownie.









Ale to nie było tylko takie samo lenistwo. Piotruś wylatał się po polance w tę i we w tę, aż w końcu wyrwał się w kierunku Śnieżki i chciał się chłopak wspinać. On miał ambicje, ale moje plecy już nie, więc wróciliśmy w kierunku górnej stacji wyciągu. Po wyjściu z naszego wagonika zacisnęłam zęby, zarzuciłam Piotrusia w nosidełku na plecy i pognaliśmy w dół w kierunku centrum Karpacza. Szósty bieg mi się włączył — chyba wszystkich ludzi mijałam po drodze, bo tak bardzo marzyłam, żeby wrócić do wypożyczalni i pozbyć się tego ustrojstwa. Och, jaka to była ulga zamienić ten ciężar na zestaw plecak + wózek! Spojrzałam na zegarek, potem na słodko drzemiącego już w wózku Puszonga i poczułam jak mięciutkie szelki mojego plecaka, dosłownie pieszczą moje ramiona, a moje nogi w ogóle nie są zmęczone — co tu robić? A no poszłam się szwendać po uliczkach Karpacza. Gdy Piotruś się wyspał, zaszliśmy jeszcze na pyszną pierogową obiadokolację do Kolorowej, a stamtąd już rzut beretem do naszego przystanku na autobus powrotny.

Podsumowania i wnioski

No nie była to typowa wycieczka w góry: wjazd i zjazd wyciągiem i krótki spacerek. Gdybym wiedziała, że tak to się potoczy, to w ogóle nie wypożyczałabym nosidła. Ewentualnie wypożyczyłabym solidny wózek i zaplanowała inną trasę (i myślę, że na ten wózek jeszcze się skuszę, jeśli nadarzy się okazja). Natomiast samo nosidło turystyczne to nie jest wcale złe rozwiązanie. Myślę, że u mnie nie sprawdziło się przede wszystkim dlatego, że jestem kobietą (ach, jakie to seksistowskie) i mam wąskie i chude ramiona. Dlatego bardzo odczuwałam dodatkowe kilogramy. Na tej wycieczce nauczyłam się jeszcze jednego, że wybierając się w góry, nie koniecznie trzeba przewędrować nie wiadomo jak dużo kilometrów, żeby powiedzieć sobie: tak jestem usatysfakcjonowana, to była fajna wycieczka. Tam wystarczy po prostu być...

10 komentarzy:

  1. Ciekawy wpis. Jadąc na wycieczkę z dzieckiem place zabaw muszą być odhaczone na liście atrakcji obowiązkowych ;D

    Pozdrawiam i zapraszam także do siebie: https://twojateoria.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję 😉 tak plac zabaw ważna rzecz 😂😂😂. A chętnie skorzystam z zaproszenia 😉

      Usuń
  2. Oooo super! Spodobał mi się Twój blog ;D Obserwuję i wpadam częściej!
    Pozdrawiam Turysta w laczkach
    https://turystawlaczkach.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajna wycieczka. Do Karpacza jeżdżę co roku na narty, ale na Śnieżce jeszcze nie byłem :P W tym roku też się tam wybieram, bo kupiłem nowe narty w https://www.snowshop.pl/ w Warszawie i będę musiał je sprawdzić. Może uda się w końcu wdrapać na Śnieżkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w Karpaczu też jestem co roku, a z kolei na nartach nigdy nie byłam 😉

      Usuń
  4. Dzięki za podpowiedzi :) Właśnie przeglądam noclegi w Karpaczu i szukam atrakcji, które warto zobaczyć z dziećmi. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Proszę 😉 miłego wędrowania 🙂

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja bym polecał wszystkim zawsze tam wychodzić na szlak o brzasku. Wtedy nie ma prawie wcale ludzi i można poczuć magie tych miejsc gdzie się idzie. A tak w ciągu dnia niestety jest tłoczno, hałaśliwie i nie da się wypocząć w tłumie. Do godziny 10 jest spokojnie - dlatego najlepszy czas to późna wiosna lub wczesne lato jak szybko jest widno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, nie raz się już przekonaliśmy że warto rano wstać. A jeszcze jak się uda w środku tygodnia "rzucić wszystko i jechać w góry" to nawet na tych popularnych szlakach jest spokojnie.

      Usuń

Copyright © Puszongowo , Blogger