Rozpusta w kawiarni Biała Lokomotywa
W Nowej Rudzie byliśmy trochę przed 10:00. Była to idealna pora, aby udać się na "stację" gdzie za chwile miał "ruszyć" nasz pierwszy w tym dniu pociąg, czyli genialna kawiarnia Biała Lokomotywa. Ten maleńki lokal naprawdę ma klimat! Co ciekawe nie było tam typowej karty z menu, bo kelner dobiera zamówienie pod klienta... mmm w nasze gusta trafił idealnie. Ja raczyłam się niesamowitą kawą z przepiórczym jajem, Blaru pił doskonałe cafe late, Wicia zachwycała się smakiem gorącej czekolady (chociaż najchętniej wypiłaby i moja i Blarzą kawę), natomiast Piotruś siorbał pyszniutkie kakao i zagryzał je gofrem. Gdy Blaru zobaczył mój i Wiciowy deser szczena mu opadła i zaczął żałować, że jest na diecie. Zamówiłyśmy sobie szarlotkę na ciepło z bitą śmietaną i lodami.Krótki spacer po opustoszałym noworudzkim rynku
Zanim udaliśmy się na zwiedzanie kopalni, postanowiliśmy trochę pokręcić się po miasteczku. Trzeba przyznać, że noworudzki rynek jest naprawdę ładny, odnowiony oraz zadbany i warto mu się przyjrzeć dokładniej. Co ciekawe spacerując po nim w niedzielne przedpołudnie, nie natknęliśmy się dosłownie na żadną żywą duszę. Nie wiem, czy wynikało to z: nieco chłodniejszej aury, wszechobecnego smogu czy z tego, że w niedzielę mieszkańcy Nowej Rudy spędzają jak na katolików przystało, na mszy w kościele. Czuliśmy się trochę jak w filmie o mieście opustoszałym po jakimś skażeniu chemicznym: głuchy pogłos własnych kroków, unoszący się czarny dym z komina i ten zapach... No, ale msza się skończyła i wtedy skończyła się ta "filmowa atmosfera", a my ruszyliśmy w kierunku auta i pojechaliśmy zobaczyć co ciekawego kryje się w kopalnianych czeluściach.Mroczny, nieznany świat podziemnych labiryntów
Zwiedzanie dawnej kopalni odbywa się z przewodnikiem. Koszt biletu ulgowego to 17 zł, a normalnego 22 zł. Nim weszliśmy do kopalni musieliśmy zaopatrzyć się w kaski i nawet Piotruś dumnie paradował z plastikową czapką na łepetynce. Co ciekawe, to kolory kasków oznaczały funkcję, którą dany ludzik pełnił pod ziemią. Wicia w swoim brązowym kasku byłaby pracownikiem fizycznym, a Blaru... cóż przez cały dzień sprzątałby kupę. Nasza grupa oprócz standardowej pani przewodnik miała jeszcze gratis Piotrusia jako puszystego mni przewodnika.Przejazd pociągiem — to był po prostu hit!
Główną atrakcją była oczywiście przejażdżka podziemną kolejką. Mały ciasny pociąg, którym zmierzaliśmy ku powierzchni, niegdyś woził górników. W ciemnym tunelu wytelepotało nas na wszystkie strony, a dziecię chciało jeszcze.Zwiedzanie części muzealnej
Oprócz podziemnego spaceru, mięliśmy też okazje zobaczyć jeszcze cztery sale muzealne, z których każda jest związana z nieco inną tematyką węgla i kopalni. To tu mogliśmy cofnąć się o miliony lat wstecz i dowiedzieć się jak powstał węgiel. Usłyszeliśmy też historię działalności samej kopalni. Piotrusia co prawda te opowieści jakoś nie zaciekawiły, natomiast wyjątkowo spodobały mu się szczątki jakiejś małej prehistorycznej gadziny. Bardzo interesująca była też część z dawną dyspozytornią, gdzie można było powciskać różne fajne guziczki. W ogóle dla dzieci świetną sprawą było to, że część eksponatów w muzeum można było dotknąć, a nawet przymierzyć.Nam w kopalni bardzo się podobało
No może z małym wyjątkiem, bo Wicia obraziła się na Ducha Skarbnika, który namalował jej węglem wielkie czarne wąsy. Na pewno zwiedzanie jest atrakcją godną polecenia zarówno dla dorosłych, jak i dla dzieci. Natomiast przed wybraniem się tam z dzieckiem, powiedzmy młodszym niż 4-letnie, warto się zastanowić czy dla niego będzie to przyjemna forma spędzenia czasu. W kopalni jest dość chłodno (stała temperatura to 8 stopni), ciemno, mokro, co jakiś czas są włączane głośne maszyny, a na dodatek jakiś duch łazi i straszy. Jeśli chodzi o Puszonga to jego nic nie ruszyło: wkroczył odważnie w ciemne czeluście kopalni, a ze strasznym Skarbnikiem się jeszcze przywitał. On po prostu (jak sam stwierdził) przyjechał "na przygodę w prehistorii do kopalni". Oczywiście opowieści naszej przewodniczki na temat kopalni i pracy górników, Piotrusia kompletnie nie interesowały, co więcej do jego uszu pewnie nawet nie dotarły. Za to był zafascynowany niecodziennością miejsca, w którym się znalazł. Był co prawda moment, kiedy Puszong przestraszył się dźwięku młota pneumatycznego, ale gdy zobaczył, że tatuś z uśmiechniętą miną bierze ten dziwny sprzęt w ręce, od razu zrozumiał, że nie ma czego się bać.Spacer w kierunku hałdy
Po zwiedzaniu kopalni poszliśmy jeszcze na krotki spacer w kierunku hałdy. Można ponoć na nią wejść, a nawet według naszej przewodniczki znaleźć tam różne skamieniałości z pięknie zachowanymi odciskami roślin z epoki karbonu np. paproci, pni widłaków czy skrzypów
Przystanek Złota Stacja w Wałbrzychu
Ta krótka przechadzka zaostrzyła nam apetyt i postanowiliśmy, że czas wrzucić coś dobrego w nasze wygłodniałe brzuszki. Obiad zjedliśmy już w Wałbrzychu w restauracji Złota Stacja, odwiedzając tym samym trzeci pociąg w ciągu dnia. Czekaliśmy co prawda trochę najpierw na stolik, a później na zamówienie, ale warto było, bo jedzenie było po prostu genialne. Ja zamówiłam sobie wielkiego burgera z grillowaną wołowiną i czerwoną konfiturą, a do tego dostałam zestaw sosów i porcje frytek, które zresztą od razu oddalam Wici. Puszong i Blarzyna zajadali się gigantycznymi naleśnikami, a Wicia wzięła sobie zapiekane bagietki drobiowe. Na dodatek w Złotej Stacji można zamówić pyszne kraftowe piwo, na nalewaku był akurat Atak Chmielu z Pinty. Zresztą oferta drinków bezalkoholowych też była ciekawa.Będąc w Wałbrzychu wstąpiliśmy jeszcze do babci i tak miło zleciała nam niedziela.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz