Trasa naszej wycieczki:
Trasa: Przełęcz Woliborska – Przełęcz Woliborska | mapa-turystyczna.plIdziemy w las
Naszą wędrówkę rozpoczęliśmy od parkingu przy Przełęczy Woliborskiej skąd ruszyliśmy czerwonym szlakiem. Ja i Blaru „tuptaliśmy nogą” przez las, a szczęśliwy Puszong podziwiał z Mamucich pleców ogromne grzyby i fioletowe kwiatki (które nie wiem, jak się nazywają).Po stromym podejściu pod górę odsapnęliśmy chwilę, wzięliśmy po „łyku” wody i ruszyliśmy dalej. Humory nam dopisywały: Blaru robił głupie miny i żuł trawę, a Piotruś cieszył się z tego, jak mysz do sera.
Wieża widokowa na szczycie Kalenicy
Tuptaliśmy tak sobie przez las, wokół cisza i spokój, ludzi na szlaku jak do tej pory praktycznie nie było (jeden rowerzysta i parka z psem). Właściwie nie wiadomo i jak i kiedy a doszliśmy na szczyt Kalenicy. Wieża na tej górze ma już „parę ładnych latek”, bo jej otwarcia dokonano jeszcze przed II wojną światową. W 1991 roku dokonano co prawda jakiegoś odnowienia, ale, tak czy siak, konstrukcja ta do najmłodszych nie należy i porasta rdzą, więc kolejna renowacja by jej nie zaszkodziła. Mimo to nie miałam większego problemu z wejściem na górę.Na szczycie mieliśmy okazję podziwiać niesamowitą, rozległą panoramę Bielawy, Jugowa i pasma Gór Sowich, Stołowych, Bardzkich, Bystrzyckich, Złotych, Orlickich, a nawet Masywu Śnieżnika i Karkonoszy. Jakby się dobrze przyjrzeć to można wypatrzeć nawet Wrocław z charakterystycznym Sky Tower.
Zdobywamy kolejne szczyty
Gdy już nacieszyliśmy oczy widokami ze szczytu Kalenicy, kontynuowaliśmy naszą wędrówkę czerwonym szlakiem. Po drodze weszliśmy jeszcze na dwie góry: Słoneczna (949 m n.p.m.) i Rymarz (913 m n.p.m.). Właściwie to, żeby dojść na szczyt góry Rymarz, musieliśmy nieco zboczyć z czerwonego szlaku (wg drogowskazu 300 m) i w sumie myślę, że niekoniecznie było warto. Kiedyś mógł być tam ładny widoczek, teraz wszystko zarosło drzewami.Cały czas trzymając się czerwonego szlaku, powoli zbliżaliśmy się do Schroniska PTTK Zygmuntówka.
Przerwa obiadowa i pstrągowa rozpusta w Bukowej Chacie
W schronisku mięliśmy zjeść obiad, ale Blaru wypatrzył "coś" w dole i postanowiliśmy, że to tam będzie cel naszego obiadowego postoju. No i zeszliśmy po mega stromiźnie, po której na pewno nie powinno się schodzić. Nakrzyczałam za to na Blara, że jest niepoważny, bo na pewno gdzieś jest szlak dookoła. Okazało się, że miałam rację (oczywiście kobieta zawsze ma rację, nawet gdy jej nie ma), ale nie my jedyni popełniliśmy ten błąd.Nasz obiadek jedliśmy w Bukowej Chacie i to, co dostaliśmy stanowiło ucztę dla podniebienia. Zamówiliśmy przepyszne pstrągi i z ręką na sercu, to tak idealnie zrobionych rybek chyba jeszcze nie jadłam. Puszong jak zwykle był zaopatrzony w swój cieplutki obiadek w termosie, ale widząc, jak rodzice rozpływają się nad smakiem ryby, także postanowił ją zjeść.
Ślimaczym (puszongowym) krokiem idziemy dalej
Posileni ruszyliśmy na dalszą wędrówkę. Trzeba było z powrotem wdrapać się do schroniska, ale tym razem poszliśmy już szlakiem. Piotruś nie prędko dał się wpakować do nosidełka i nasze tempo spadło z marszu do pełzania. Niemniej nasz Pluszaczek był z siebie bardzo dumny, że robi „w górę piąć sam nogą".Kiedy dziecię umęczyło nam się tuptaniem, zbieraniem kamyków, taplaniem łapek w strumyczku (i jeszcze paroma innym rzeczami), samo poprosiło, żeby je wziąć do nosidełka. Gdy już zasiadło na Mamucich plecach, wymyśliło sobie, że będzie robić swej nieszczęsnej matce fryzury. Plus był taki, że przynajmniej zaczęliśmy się dynamicznie przemieszczać. Dłuższą przerwę na odpoczynek zrobiliśmy przy wiacie w okolicach Rozdroża pod Kocim Grzbietem.
Od miejsca naszego postoju był jeszcze spory kawałek drogi niebieskim szlakiem. Niestety w pewnym momencie nasz szlak pieszy łączył się z drogą asfaltową. Do auta dopełźliśmy zmęczeni, ale zadowoleni. Piotruś powiedział, że idzie lulać do auta, więc wsadziliśmy go do fotelika, pootwieraliśmy drzwi... nie minęła minuta a spał jak zabity. Ja z Blarem, zamiast wsiąść do samochodu i wracać do domu, wyciągnęliśmy z plecaka ostatki naszych kanapek oraz gotowany bób i zaczęliśmy się objadać... Po drodze nie było rewolucji żołądkowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz