Mapka z naszą trasą
Ach te Sromowce...
Oczywiście, jadąc do Sromowców Wicia i Blaru całą drogę mieli zaciesz z nazwy miejscowości, edukując mnie przy tym jakie to jeszcze inne Sromowce są oprócz Niżnych. Na miejsce dojechaliśmy z samego rana i planowo wyruszyliśmy na naszą traskę.Kierunek schronisko Trzy Korony
Spod parkingu ruszyliśmy z zapałem w stronę schroniska Trzy Korony. Zatrzymaliśmy się tam na moment, w końcu przed nami była trudna i dość mocno górzysta wycieczka.Widoczki ze szczytu Okrąglicy
Na Trzy Korony pieliśmy się krótszą i bardziej stromą trasą. Właściwie to wszystkie nasze wycieczki raczej tak planowaliśmy – wejść trasą stromą, a zejść łagodniejszą. Z dzieckiem w nosidełku dużo łatwiej i przede wszystkim bezpieczniej, jest wchodzić po stromiźnie, niż z niej schodzić. Trasa wymagała od nas kondycji i wysiłku, ale naprawdę warto było się trochę zmęczyć żeby zobaczyć tą zapierającą dech w piersiach panoramę ze szczytu Okrąglicy. Coś niesamowitego!Kilka praktycznych uwag
Po pierwsze i najważniejsze na szczycie są tłumy. W sumie to nie wiem skąd się wzięli ci ludzie, bo w drodze na szczyt w zasadzie pustawo. A w sumie to wzięli się stąd, że opcji wejścia na Trzy Korony jest kilka, a zapewne większość turystów wchodzi i schodzi tą samą (mniej stromą) trasą. Z racji, że nie lubimy się powtarzać wybraliśmy odmienny wariant. W związku z tłumami warto, więc wstać wcześnie, żeby nie stać w ekstremalnie długiej kolejce na szczyt. Na górę prowadzą wydzielone żelazne korytarze ze schodami i niestety, zwłaszcza ci co lubią rano pospać muszą odstać swoje. Nam na szczęście udało się dotrzeć jeszcze przed przyjazdem kolonii i nie było tak źle. Wejście jest płatne, bilety kosztują 5 zł.Wracaliśmy żółtym szlakiem przez przełęcz Szopka i tam rzeczywiście było sporo turystów. Niemniej trasa bardzo malownicza i godna polecenia. Tego dnia zrobiliśmy 8,5 km w czasie 5 i pół godziny, uwzględniając mega długie postoje na rozprostowanie Piotrusiowych nóżek.
Co to są "koki"?
Obiadek zjedliśmy
tego dnia już w Czorsztynie w Zajeździe pod Smrekami. Wiedzieliśmy, że będzie tam
krzesełko do karmienia dla Puszonga no i jedzonko nam smakowało. W zajeździe miało miejsce bardzo ważne dla Pietrusięczego rozwoju
wydarzenie. Otóż, po skończonym obiedzie, gdy już mieliśmy się
zbierać, a ja pośpiesznie sprzątałam chusteczkami nawilżanymi
resztki rozrzuconego obiadu, podszedł do nas kotek.
Ot taki, który wiedział, gdzie się można najeść. Ów kotek
zaczął pomagać mi w sprzątaniu tzn zjadać z ziemi resztki
obiadu. Jakie to wrażenie na Piotrusiu zrobiło, jakby co najmniej
ósmy cud świata zobaczył! W swym puszystym uniesieniu, zdał sobie
wtedy sprawę, że oprócz ludzi i ptaków (bo je zauważał)
istnieją na świecie jeszcze inne stwory. Podpełzł więc,
podpezł, co sił w nogach nie chodzących i z zadziwieniem zaczął
pytać „co to? co to?”. Cała rodzina z ochotą udzieliła swemu
Puszontku jakże wyczerpującej odpowiedzi, iż jest to kot. Na co
Piotruś, wskazując na kota, miliard razy powtórzył „ko ko” i
„kok”. Od tej pory wszystkie kręgowce to w Puszongowym
rozumieniu ko i koki 😊.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz