Dodaj napis |
Mapa naszej wędrówki
Jechać - nie jechać? Jeść - nie jeść?
Blaru początkowo marudził, że taka wycieczka jednym dniem nie bardzo się
opłaca, że daleko itd. itp. Jednak gdy uzmysłowił sobie, że do
pracy czasem wstaje o 3:30, to stwierdził, że w zasadzie żadna godzina
pobudki mu nie straszna, a Puszong i Wicianda i tak prześpią całą drogę. No i pojechaliśmy. Oczywiście nie zrywaliśmy się z łóżek o aż tak absurdalnej godzinie,
ale jednak wstaliśmy szybciutko. Nie pamiętam już która była dokładnie
(pewnie coś między 4 a 5 rano), ale z racji wczesnej pory Blaru i Wicia zrezygnowali ze śniadania — i to był ich wielki błąd. Ja natomiast wciągałam sobie pyszną owsiankę z owocami i nawet zdążyłam ugotować Puszongowi obiadek do termosu. Około godziny 6:00 byliśmy już w drodze.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, dzieci stwierdziły, że są głodne i żądają natychmiastowego posiłku. Blaru
natomiast uparcie twierdził, że zje, jak zrobimy postój na kocyku, w
jakichś milszych okolicznościach przyrody, niż niemal pusty parking ze śmierdzącym Toi Toi-em na środku. Jak dzieciaki pozjadały,
co miały zjeść, to ruszyliśmy na wycieczkę.
Ścieżka edukacyjna krasnoludka Stamichmana
Początkowo nasza droga biegła asfaltem i trzeba było się dość mocno drapać pod górkę. Szybko jednak wypatrzyliśmy boczną dróżkę (a właściwie drewniane schodki w górę), która skręcała w las na ścieżkę edukacyjną krasnoludka Stamichmana. Teoretycznie miała to być atrakcja dla dzieci, ale zarówno ja, jak i Blaru mięliśmy niezłą frajdę z tego spacerku. Puszngowi i Wici bardzo podobała się gra na dendrofonie i drewniane interaktywne tablice edukacyjne.
Co chwilę zatrzymywaliśmy się przy panelach edukacyjnych, gdzie można poczytać różne ciekawostki na temat górskich roślinek, lasu i jego mieszkańców. Wszystko oczywiście było po czesku, ale z tego mieliśmy jeszcze większy ubaw. Na ścieżce widzieliśmy też bardzo pomysłowe drewniane rzeźby, ambonę myśliwską oraz jaskinię krasnoludka.
Postój przy Infocentrum Marcelka i próba zrozumienia mapy
Po pożegnaniu z krasnoludkiem wyszliśmy z lasu niedaleko hotelu Vista przy Infocentrum Marcelka. Oprócz dolnej stacji wyciągu na górę Slamník, znajduje się tam szereg przeróżnych atrakcji i mapa. W sumie to trochę nam tam zeszło — szwendaliśmy się, obserwując różne czeskie pomysły na „uatrakcyjnienie” gór. Później Wicia wynalazła jakąś darmową ślizgawę. Natomiast ja z Blarem próbowaliśmy rozgryźć mapę, na której
ciągle coś nam nie pasowało. Jednakże czy pasowało, czy nie pasowało,
trzeba było się ogarnąć i ruszać w drogę, bo tak na dobrą sprawę to do
tej pory nawet nie wystartowaliśmy. A Blaru (dziabąg jeden), mimo że coraz później się robiło, dalej nic nie jadł!
Na
szczyt podążaliśmy początkowo nartostradą wśród przepięknie kwitnących
łopianów. Jednak wejście tą drogą jest niemożliwe ze względu na giga
stromiznę.
Swoją wędrówkę kontynuowaliśmy niebieskim szlakiem. Cały czas towarzyszyły nam śliczne widoczki, a momentami widać było główną atrakcję dnia, czyli ścieżkę w obłokach.
Upragniona przerwa na jedzonko
Generalnie trasa raczej nie trudna, ale ciężko było o możliwość zrobienia sobie jakiejś przerwy. Po drodze kompletnie nie było żadnej wiaty, czy kawałka trawy bez stromizny, gdzie można by rozłożyć nasz turystyczny kocyk. Blaru już prawie omdlewał z głodu (na swe własne życzenie zresztą), gdy naszym oczom wreszcie ukazało się miejsce idealne na zrobienie przerwy. Ale rzuciliśmy się na żarełko!Coraz bliżej celu
Dalej szliśmy trasą wyznaczoną przez strzałki opisane etykietą „The Sky Walk” prowadzące już prosto do naszego celu. Chociaż tak całkiem ładnie do celu to one nie prowadziły, bo w pewnym momencie, na pewnym zakręcie prawie byśmy zawrócili z właściwej trasy. Po drodze mijaliśmy trochę piechurów, także z dziećmi w wieku Puszonga i młodszymi. Większość dzidziusiów była jednak pchana przez dzielnych tatusiów w wózkach, a trasa na wózek zdecydowanie się nie nadaje.Trochę wspinania jeszcze nas czekało, ale ścieżka w obłokach była już coraz bliżej, a nasze brzuszki były wreszcie najedzone, więc maszerowaliśmy ochoczo.
Jednak nim weszliśmy na wieżę zaszliśmy jeszcze na Kofolę do restauracji Slaměnka.
Można tam zjeść też całkiem apetycznie wyglądający obiadek w dość
przystępnej cenie. My jednak skusiliśmy się tylko na nasz ulubiony
czeski napój.
Zbliżamy się powoli do wieży...
A dalej...wow!!!
Istne zakręcone szaleństwo! Na szczyt 55-metrowej wieży widokowej prowadzą solidne i szerokie, drewniane kładki — dzięki
temu spokojnie można tam wejść np. z wózkiem dziecięcym. Oprócz
niesamowitych wrażeń widokowych, podczas spaceru w chmurach, można sobie
jeszcze podnieść poziom adrenaliny. Super szaleństwem, dla naprawdę
odważnych, jest zjazd ze szczytu wieży 100-metrową (!) pozakręcaną rurą.
Ja oczywiście do odważnych nie należę, więc tego typu ekstremalne
pomysły mnie nie kręcą. Wicia bardzo chciała zjechać, Blaru w zasadzie też. Ostatecznie nikt nie zjechał, bo Wici nie puściliśmy samej, Blar z kolei nie miał co zrobić z plecakiem. Atrakcja pozostała więc na „kiedyś tam”, kiedy i Puszong podrośnie do 120 cm, bo taki jest warunek zjazdu tą szaleńczą ślizgawą.
Co prawda ślizgawą nie zjeżdżaliśmy, ale Wicia z Blarem raz-dwa
wypatrzyli inne szalone ciekawostki. Pierwsza z nich to zawieszony
między piętrami rękaw, wykonany ze specjalnej wytrzymałej siatki. Jakoś
mnie ta wytrzymałość nie przekonała i nie wlazłam tam, ale Wicia owszem i
uznała, że to było super!
Z wieży oczywiście rozciągają się niesamowite widoki. W sumie to byliśmy tak zachwyceni, że zapomnieliśmy o robieniu zdjęć. Z samego szczytu ścieżki widać cały Masyw Śnieżnika z malowniczą doliną rzeki Moravy, a w oddali dostrzec można główne pasmo Jesioników, Suchý vrch i Karkonosze.
Zbiegamy w dół, żeby znowu jeść
Po zejściu z wieży ruszyliśmy ostro w dół niebieskim szlakiem, sąsiadującym z torem downhillowym.
Dość szybko znaleźliśmy się przy restauracji Marcelka, gdzie zaszliśmy na fryty, a Puszong wciągnął swój obiadek. Tak, tak w czeskim przybytku gastronomicznym odważyliśmy się wyciągnąć swój prowiant! Nawet nikt na nas dziwnie nie patrzył, może dlatego, że był to posiłek dziecka, a może dlatego, że jednak coś zamówiliśmy.
A może jeszcze raz na spacer w chmury?
Po skontrolowaniu czasu, stwierdziliśmy, że jeszcze się poszwendamy trochę i ruszyliśmy gdzieś przed siebie. Nasza trasa wyglądała mniej więcej tak, że od Infocentrum Marcelka przeszliśmy do pętli autobusowej, a stamtąd podążaliśmy dalej żółtym szlakiem w las. Idąc tak, moglibyśmy zajść znów na ścieżkę w obłokach, więc gdy zaczęło się chmurzyć, zawróciliśmy niedaleko jaskiń Twarozne Dipy.
Wspaniałe widoki
OdpowiedzUsuń